Kolejny stary wpis ze starego blogu.
Saturday, 27 March 2021
Bullshit
Szafa Imeldy Marcos
Nauka ruguje religie z coraz to różnych obszarów życia. Wygląda również na to, że również z tych obszarów, gdzie religia wydaje się zdecydowanie lepsza. Chodzi o tworzenie dziwnych wizji naszego świata i wręcz mitologicznego ujmowania naszego w nim miejsca. Mam wrażenie, że żadna religia nie wymyśliła jeszcze takich bajek, jakie płyną ze współczesnej fizyki.
Podobno nasz świat powstał jako bardzo mały przedmiot, którego nie zauważylibyśmy w tym pokoju. Niemniej jednak ważył on już wtedy parę kilo. Od tego czasu bardzo się rozszerzył, nadal rozszerza, i podobno jest w nim co najmniej 20 miliardów gwiazd. Niemniej nie jest jedynym światem, tylko jednym z nieskończenie wielu pęcherzyków, z których każdy jest osobnym kosmosem. To nie nauka, to monadologia. Tylko, że te dziwaczne teorie wynikają jakoś z konieczności przeprowadzania bardzo skomplikowanych obliczeń związanych z pomiarem świata, są zatem bardziej niebezpieczne od religii, bo w przeciwieństwie do dogmatów religijnych są (mam nadzieję) empirycznie uzasadnione. Tylko, że prosty człowiek tego nie sprawdzi, a nie możemy wszyscy być fizykami.
Ale czasem pojawiają się idee, które mogą mieć ciekawe i niepokojące konsekwencje, a do których zrozumienia nie potrzeba skomplikowanej matematyki, choć pochodzą od fizyków, którzy mają więcej doktoratów, niż ja lewych i prawych skarpetek. Idee, które tak naprawdę są filozoficznymi paradoksami.
Jest nią na przykład teza, którą głosi fizyk Brian Greene , że każdy człowiek ma w kosmosie (bardzo, bardzo daleko od Ziemi) swojego dokładnego sobowtóra, który myśli tak samo jak on, i robi to samo co on. Na przykład, ja teraz wpisuję notkę do blogu, ale to samo robi inny Marek Witkowski bardzo daleko stąd. Notka wpisywana przez mojego dalekiego kosmicznego kuzyna ma dokładnie tę samą treść, tę samą szatę graficzną, wpisywana jest na tym samym bloxie. Co więcej, takich Marków Witkowskich jest nieskończenie wiele, tak jak nieskończenie wiele jest dokładnych odpowiedników Mlecznej Drogi, Układu Słonecznego i Ziemi z jej inteligentnym życiem. Aż głowa boli.
Jak to uzasadnić? Za pomocą tzw. Problemu Szafy Imeldy Marcos. Chodzi o żonę filipińskiego dyktatora, która nigdy nie chciała się pojawić dwa razy w tym samym stroju. Dlatego sprawiła sobie szafę z tysiącem sukni i kostiumów oraz 500 parami butów. Wielu dziennikarzom wydało się to oburzająco dużą liczbą, ale: 1) wiele kobiet ma też duże garderoby, 2) taka szafa wystarcza jedynie na wieloletnie panowanie. Gdyby Marcosowie mieli rządzić wiecznie, Imelda musiałaby jednak od czasu do czasu pojawić się w tym samym stroju.
Zakładamy, że kosmos jest nieskończenie wielki. Drugie założenie to takie, że każdego człowieka da się rozłożyć na skończoną (choć bardzo dużą) liczbę elementów. Wszystkie nasze myśli to (zakładamy) stany naszego mózgu, a te można zredukować do stanów jeśli już nie atomów, to cząstek elementarnych. Można zatem uznać, że człowiek to skończona kombinacja cząstek elementarnych.
Tak samo nasza galaktyka. Też jest skończoną kombinacją cząstek elementarnych.
Wyruszamy w kosmos. Z ziemi możemy widzieć jedynie 42 miliardy lat świetlnych kosmosu, ale możemy też wędrować dalej. W miarę naszej wędrówki napotykać będziemy galaktyki o różnych kombinacjach cząstek elementarnych albo nawet i ludzi, ale ponieważ podróż nasza trwa w nieskończoność, w końcu liczba tych kombinacji się wyczerpie i niektóre kombinacje zaczną się powtarzać. Napotkamy więc te same galaktyki, planety i ludzi. Ten sam człowiek to będzie człowiek składający się z takich samych cząstek elementarnych.
[Dodam od siebie: od razu tu widzę paradoks – trudno mi będzie spotkać samego siebie, bo ja już z ziemi wyleciałem, więc mój sobowtór musiał opuścić planetę ziemię bis. Ale teoria zakłada, że spotkam wielu ludzi podobnych do siebie].
Teoria jest frapująca, ale czyni kilka założeń:
1) Wszechświat ma być nieskończony (nie wszyscy się z tym zgadzają),
2) Musi być jakoś jednorodny – wszędzie muszą być jakieś gwiazdy i planety – a co będzie jak od pewnego momentu nie będzie nic tylko pusta przestrzeń, albo inne prawa fizyki?
3) Człowiek rzeczywiście musi dać się podzielić na jakieś skończone „atomy”. A co jeśli świadomość nie da się zredukować do materii? [Wszechświat zaludniony Markami Witkowskimi jest koncepcją tak paradoksalną, że można by to potraktować jako argument za dualizmem. Warto to rozwinąć?]
No ale zawsze muszą być jakieś założenia.
Więcej na temat szafy Imeldy Marcos w podkaście Radiolab. Jak zwykle, trochę dodałem od siebie.
" Z ziemi możemy widzieć jedynie 42 miliardy lat świetlnych kosmosu, "
Skąd otrzymałeś tę liczbę? owe 42 miliardy lat świetlnych.
"Roughly 42 billion light years in any given direction" - odpowiada Brian Greene
pytanie i odpowiedź pada w 21 minucie audycji
www.sffaudio.com/?p=3072
Mam wrażenie, że w audycji pojawia się potem pewne zamieszanie, bo prowadzący myśli, że chodzi o średnicę (diameter), natomiast z zacytowanej wypowiedzi wynikałoby raczej, że jest to promień ("in any given direction"). Ale jakby tę liczbę pomnożyć przez dziesięć albo podzielić przez dziesięć i tak byłoby dużo. Z drugiej strony liczba jest mała jak ją porównać z nieskończonością, o którą tu najbardziej chodzi
Wszystko zależy od tego, czy kierunek (direction) rozumiemy tak, jak w życiu codziennym (drogowskaz wskazuje odpowiedni kierunek) czy tak jak jak w fizyce (gdzie kierunek odróżnia się od zwrotu). Więc może jednak średnica nie promień.
W każdym razie chodzi o liczbę 42 miliardy lat świetlnych. Ta liczba została podana przez fizyka Greene'a w audycji jako horyzont tego, co możemy widzieć z ziemi. Oczywiście każdy fizyk może się pomylić, ale ja tego nie sprawdzę.
Monday, 22 March 2021
Mickiewicz, Sienkiewicz, Tarantino
Mickiewicz, Sienkiewicz, Tarantino
Nadal wierzycie, że druk nobilituje?
Nadal wierzycie, że druk nobilituje? Podobno gazety się przeżyły. Ale co się stanie z tą makulaturą?
Nie jest tak jak się państwu wydaje
O autorze Ostatnie wpisy Zakładki: A inne moje blogi Bardzo ciekawe blogi Blogi archiwalne Blogi filozoficzne Blogi naukowe Ciekawe linki Podcasty filozoficzne Wizytówki autora | Wpisy z tagiem: prawdopodobieństwośroda, 09 lutego 2011 Walka z iluzją przeszłość i przyszłość ma kolosalną. Nie chodzi tylko o sceptyczne argumenty w rodzaju łyżki w szklance herbaty, która wydaje się złamana a nie jest. Raczej o obraz naszej rzeczywistości, która zdroworozsądkowo składa się z mniej lub bardziej solidnych brył, tonących w wodzie lub nie otoczonych gazową chmurą albo nawet próżnią. Fizyk natomiast powie nam, że to tak naprawdę wirujące kulki atomów czy cząstek elementarnych, albo nawet drgania jakichś dziwnych wielowymiarowych strun.
Trzy przypadki domniemanej iluzji, na którą wskazują uczeni czy filozofowie.
1) Zdrowy rozsądek mówi mi, że gdy piszę te zdania, podejmuje świadome decyzje, do których mam prywatny dostęp. Mogę sobie uświadamiać, że takie decyzje podejmuję. Nieprawda – mówi behawiorysta – tak naprawdę jest tylko twoje zachowanie, reszta to iluzja. Nieprawda – mówi psychoanalityk (używając często podobnych argumentów) twoje decyzje to wynik działania podświadomości. Nieprawda – mówi neurochirurg – tak naprawdę jest tylko mózg. I nieprawda, że podejmujesz decyzję w chwili n. Mózg ją już podjął wcześniej, zanim zdałeś sobie z tego sprawę (są na to eksperymenty). 2) Mamy wiosenny poranek. Kwiaty mienią się wszelkimi kolorami. Wśród kwiatków bzykają pszczoły. Wygląda na to, że kwiaty chcą zachwycić albo nas albo przynajmniej pszczółki. Tak myślała pewna mała dziewczynka na spacerze z tatusiem. Ale jej tatuś Richard Dawkins wyjaśnił sześcioletniej córeczce, że kolory kwiatków nie mają żadnego celu, a już na pewno pocieszanie pracowitych pszczółek, a jeśli mają, to jest nim replikacja DNA. A wszystkim rządzi ślepy przypadek 3) Ale okazuje się, że nawet przypadek jest iluzją. Matematycy zajmujący się teorią prawdopodobieństwa wskazują, że trudno wskazać prawdziwy przypadek. Nawet kulka w ruletce podlega prawom nauki i kto je zna, może zbić na ruletce majątek i nie przejmować się stochastyką. Pisałem o tym tu.
Nie jest tak, jak się Państwu wydaje. To zresztą najstarsza teza filozofii, starsza od Platona, może nawet od szkoły jońskiej, w sumie jeden z elementów krytycznego myślenia, który niejednego do dogmatyzmu (nawet o zgrozo religijnego) potrafił doprowadzić. Prawdziwa rzeczywistość jest inna niż potoczna. |
Friday, 12 March 2021
Daniel Everett
Państwo nie może być terrorystą (z definicji)
Nigdy nie będę popierał terroryzmu. Nawet jeśli przedstawią mi dowody, że Józef Piłsudski, Michael Collins, Menachem Begin oraz Jaser Arafat byli terrorystami. Wśród wymienionych poltyków jest dwóch ojców założycieli przyzwoitych nowoczesnych państw europejskich i laureat pokojowej nagrody Nobla.
Nigdy zatem nie zaakceptuję terroryzmu. Ale ponieważ lubię myśleć filozoficznie i demaskować trudne pojęcia, muszę na coś zwrócić uwagę. Pojęcie terroryzmu definiuje się tak, by terrorystami byli członkowie tajnych organizacji a nie przedstawiciele jawnych organizacji, jakimi są państwa. Jest to zrozumiałe. To przecież państwa i ich organizacje międzynarodowe stanowią prawo.
Na jakiej zasadzie Hamas jest uważany za organizację terrorystyczną, a Izrael nie? Jakiś miesiąc temu nie było dnia, by artyleria izraelska nie wysadziła jakiegoś szpitala, szkoły, meczetu, uniwersytetu, które nierzadko były równocześnie obozami dla uchodźców. Zaraz potem zabierał głos któryś z izraelskich rzeczników prasowych i przekonywał wszystkich, że w wysadzanych budynkach ukrywali się przedstawiciele Hamasu. Hamas jest organizacją terrorystyczną. Izrael natomiast nie jest wpisany na listę organizacji terrorystycznych, dzięki czemu wiele krajów może dostarczać mu broni i nie być posądzanych o finansowanie terroryzmu.
Mam dużo sympatii i zrozumienia dla Izraela, tak jak mam jakieś zrozumienie dla czterech wymienionych na wstępie polityków (wśród których jest dwóch Polaków). Ale metody Izraela są w sumie dość podobne do Hamasu. Podstawową jest siła. Poza tym nie rzuca się granatu w tłum, bo się w nim ukrył groźny przestępca. Chyba że ma się dla tego tłumu pogardę.
Dlaczego zatem Hamas jest terrorystą a Izrael nie? Zapytałem o to pewnego eksperta (nie podaję jego nazwiska, bo mógłby sobie nie życzyć), który mi odpowiedział, że prawo międzynarodowe nie zna pojęcia „państwo terrorystyczne”. Oczywiście wiele działań dokonywanych przez służby specjalne można zakwalifikować jako terrorystyczne. Jednak tak jak mogą być organizacje terrorystyczne, nie może być państw terrorystycznych i to z samej definicji.
Jeżeli zatem rzecznik prasowy Izraela Mark Regev zwraca uwagę, że Hamas jest organizacją terrorystyczną, to zapewne ma rację. Ale nie dodaje, że organizacja, którą on akurat reprezentuje, po prostu nie może być organizacją terrorystyczną, bo państwa tej klasyfikacji nie podlegają. Koniec kropka.
Zanim powstał Izrael, była co najmniej jedna organizacja, która walczyła o jego powstanie i nie gardziła terroryzmem. Chodzi mi o Irgun, który miał na swoim koncie np. wysadzanie hoteli oraz masakrę wioski palestyńskiej (po której wielu Palestyńczyków uciekło z Palestyny). Później niektórzy jej członkowie weszli w skład armii izraelskiej, a regularnemu wojsku nikt terroryzmu nie zarzuci. Wojsko posługuje się siłą i podobno ma do tego prawo. Chcesz przestać być terrorystą, zostań żołnierzem. Z czasem może zostaniesz premierem, a nawet laureatem pokojowego Nobla.
Tortury a filozofia (od młodego Marksa do starego Różańskiego)
Uważam, że do filozofów należy skierować pewien apel. To, że świat nie traktuje was poważnie, nie znaczy, że nie potraficie całkiem sporo narozrabiać. Potem się tłumaczycie. Że Platonowi nie chodziło o faszyzm, że Epikur nie głosił cynicznego hedonizmu, że Nietsche to nie prekursor rządów rasy panów, a już na pewno nie Hitlera, że Marksowi nie chodziło u gułagi. Uważajcie, co mówicie i piszecie, i co przekazujecie studentom, bo nie macie żadnej kontroli nad tym, co oni z tym zrobią.
Późną jesienią i zimą 2014 przetoczyła się przez Facebook dyskusja na temat dopuszczalności stosowania tortur. Opublikowany został bowiem raport, z którego wynikało, że na terenie Polski torturowano więźniów podejrzanych o członkostwo organizacji terrorystycznych. Zaskoczyło mnie, ile osób skłonnych było zaakceptować dopuszczalność tortur. Chodziło przy tym o ludzi wykształconych, takich co książki czytają, i którzy skądinąd przy innych okazjach wyrażali swoje dość liberalne przekonania.
W swojej argumentacji powoływali się na argumenty wysunięte przez filozofów. Najsłynniejszy z nich to tzw. Argument tykającej bomby.
http://en.wikipedia.org/wiki/Ticking_time_bomb_scenario
Przypuśćmy, że złapaliśmy osobę, która ma wiedzę o mającym zaraz nastąpić ataku terrorystycznym, który zabije wielu ludzi. Ta osoba znajduje się obecnie w rękach władz i ujawni informację potrzebną do oddalenia ataku tylko po torturach. Czy ta osoba powinna być torturowana? Nie odpowiem tu na to, bo chodzi mi, o co innego.[
Zgodnie z tym, co się zorientowałem, studenci dyskutują takie dylematy na przykład na seminariach na kierunkach prawniczych. Na tym etapie zarówno prowadzący seminarium, jak i studenci, myślą, że jest to spór trochę akademicki – intelektualny dylemat, czy można sobie wyobrazić jakieś wyjątkowe okoliczności, w jakich tortury byłyby dopuszczalne. Ponieważ mieszkamy w Polsce, często zamiast zachodnich autorów, Philippy Foot i Alana Derschowitza, omawia się poglądy Iji Lazari-Pawłowskiej.
Jednakże potem studenci kończą magisteria, robią doktoraty i zostają urzędnikami państwowymi. Ze studiów zostaje im coraz mniej w głowach. Nie pamiętają, że zgodzili się na seminariach najwyżej na to, że tortury można stosować w bardzo wyjątkowych warunkach, które praktycznie rzadko w życiu są spełnione. Istnieje natomiast pokusa, by stosować tortury jaką normalną procedurę operacyjną.
Ci, co uczycie filozofii, uważajcie, co mówicie. Wasi słuchacze niekoniecznie mają tak głębokie umysły jak wy. Wasze poglądy zostaną uproszczone. Wy uczycie: „są warunki, w których tortury można zastosować”. Oni rozumieją tylko: „wolno torturować”. Niby to samo, ale niekoniecznie.
Przekonanie i oczywistość
Wiedza to jedno z podstawowych pojęć filozoficznych. Nadal uważam, że najlepiej zasugerował je Platon w Teajtecie definiując (z grubsza) wiedzę jako prawdziwy są uzasadniony. (Platon nie pisał o uzasadnieniu, tylko o „logosie”, ale jego pomysł przyjął, przy którym Platon się zresztą nie upierał, przyjął się właśnie w takiej formie). Platońska definicja ma jednak wady, które od czasu do czasu ktoś wskazuje. Ale nie ma pojęcia filozoficznego bez żadnych wad.
Ja też chciałbym wskazać na jedną taką wadę. Najpierw jednak rozpiszmy Platońskie pojęcie wiedzy nieco dokładniej:
Ktoś wie, że p
wtedy i tylko wtedy, gdy
1) Ktoś jest przekonany, że p
2) P (albo p jest prawdą)
3) P jest uzasadnione
Otóż jedna z wad tej definicji polega na tym, że moim zdaniem człon 1) i 3) nie są do końca niezależne od siebie. Zacznijmy od 3).
Co to znaczy, że coś jest uzasadnione? Uzasadniamy jedno zdanie za pomocą innego zdania, kolejne zdanie za pomocą innego kolejnego zdania, ale w którymś momencie musimy przestać uzasadniać, bo nie chcemy uzasadniać w nieskończoność. Na przykład, wiemy, że palenie papierosów jest złe, bo szkodzi zdrowiu. Ale tego, że zdrowie jest cenne, nie będziemy już uzasadniać. Będzie to oczywiste.
Niektórych zdań nie będziemy już zatem uzasadniać. Mimo, że będą przedmiotem naszej wiedzy, nie będą już uzasadniane. Ale żeby ratować tę koncepcję wiedzy niektórzy powiedzą, że są one uzasadnione same przez się, że są aksjomatami naszej wiedzy.
Inni jednak upierać, że one są po prostu oczywiste. A czym jest oczywistość? Czy nie czymś innym, niż naszym mocnym przekonaniem, którego nie moglibyśmy nie żywić, nawet gdybyśmy chcieli się do tego zmusić. Kiedyś słyszałem takie określenie jak oczywistość przedmiotowa,
ale oczywistość przedmiotowa to koniec końców też oczywistość. Skoro oczywistość to rodzaj mocnego przekonania, to warunek 3) zaczyna bardzo się zbliżać do warunku 1), tylko jest dużo od niego mocniejszy.
Warunek 3) zaczyna teraz brzmieć
3) Ktoś jest mocno przekonany co do p.
Ale wydaje mi się, że nie taka była intencja definicji Platona. Miała ona zapewnić pewną obiektywność definicji wiedzy, nieprzypadkowość naszego aktu epistemologicznego. Tak by wiedza nie polegała tylko na tym, że jesteśmy o czymś przekonani i to nasze przekonanie przypadkowo okazuje się prawdziwe. Oczywistość zaś jest przypadkowym faktem psychologicznym i chociaż są zdania, które dla wielu ludzi są oczywiste, to bywa, że jedna prawda jest dla kogoś oczywista, a dla kogoś innego nie.
A zatem, bardzo trudno uwzględnić tę nieprzypadkowość w definicji, jeżeli zaczyna zacierać się różnica między 1) a 3).
Bardziej znany sposób ilustracji, jak bardzo trudno pokazać w definicji nieprzypadkowy charakter wiedzy to paradoks Gettiera.
Dwa przykłady, które przytoczył ten autor, dotyczą sytuacji, w której ktoś coś sądzi w sposób prawdziwy I uzasadniony, ale bardzo niechętnie przyznamy, że on to wie, ponieważ w tym, że jego sąd okazał się prawdziwy, odegrał role przypadek.
Jeśli kogoś ten temat zainteresował, może zajrzeć tu.
Znowu o Kolloseum
Kiedyś już opisałem swoje wrażenia ze zwiedzania (z przewodnikiem) rzymskiego Koloseum. Uderzyło mnie wtedy, jak inne jest nastawienie turystów zwiedzających tę gigantyczną widowiskową rzeźnię a inne przy zwiedzaniu Muzeum Oświęcimskiego. Choć kiedy to pisałem, miałem wątpliwości, czy samo porównywanie jednej masowej zagłady z drugą nie jest pewnym bluźnierstwem. Ale nawet jeśli takie porównanie jest dopuszczalne, to i tak muszę sobie zadać pytanie, czy w odróżnieniu od Rzymian, którzy nie bali się śmierci, nie popadam w sentymentalizm. Może jest jakaś godność w publicznym stawieniu czoła śmierci, a w pojedynku gladiatorów jest nadzieja na przeżycie, której nie było w komorach gazowych.
Jednak znalazłem autora, którzy pisze na ten temat podobnie. Przytaczam fragment książki „The Better Angels of Our Nature” (str. 64-65 wydania ipadowego).
“The preeminent symbol of the empire was the Colloseum, visited today by millions of tourists and emblazoned on pizza boxes all over the world. In this stadium Super-Bowl-sized audiences consumed spectacle of mass cruelty. Naked women were tied to stakes and raped or torn apart by animals. Armies of captives massacred each other in mock battles. Slaves carried out literal enactments of mythological tales of mutilation and death – for example, a man playing Prometheus would be chained to a rock, and a trained eagle would pull out his liver”.
Może przetłumaczę: “Najważniejszym symbolem cesarstwa było Koloseum, które dziś odwiedzają miliony turystów i które ozdabia pudła z pizzą na całym świecie. Na tym stadionie liczni jak na meczu baseballowym widzowie konsumowali spektakl masowego okrucieństwa. Nagie kobiety były przywiązywane do pala i gwałcone lub rozszarpywane przez zwierzęta. Armie złożone z jeńców wojennych masakrowały się wzajemnie w inscenizowanych bitwach. Niewolnicy bardzo dosłownie odgrywali mitologiczne opowieści, w których występowały okaleczanie i śmierć – na przykład mężczyzna odgrywający Prometeusza był przywiązywany do skały, a szkolony orzeł wyżerał mu wątrobę”.
Dosyććć. Miałem cytować dalej, ale po tym zdaniu o wątrobie już chyba nie warto. Autorem książki jest Steven Pinker. Jest do psycholog kognitywny o uznanym dorobku. Ale jego książki są głównie o filozofii języka a stanowisko w nich prezentowane często pokrywa się z poglądami Noama Chomsky’ego. Pinker jest dla Chomsky’ego tym czym Thomas Huxley dla Darwina. Chociaż trzeba przyznać, że Pinker pisze lepiej niż Chomsky, może dlatego, że mniej u niego drzewek derywacyjnych, którymi męczą studentów na lingwistyce teoretycznej, jak niewolników w Koloseum. Mnie językoznawstwo interesuje nadal, więc na Pinkera trafiłem.
Ale ta konkretna książka jest na inny temat niż lingwistyka. Głosi się w niej tezę, że w dzisiejszych czasach występuje mniej gwałtu i przemocy niż w czasach historycznych. Teza zrozumiała u kogoś, na kim rola przemocy w życiu Rzymu wywarła takie wrażenie. Książkę „The Better Angels of Our Nature” właśnie czytam. Zobaczę, czy Pinker ma rację.