Monday 7 September 2020

 

Satanistyczny zakład Woltera


W swoim czasie pisałem o tzw. zakładzie Pascala sugerując, że jest on trochę dziecinny.

Przypomnę najpierw, o co w nim chodzi. Jest rzeczą racjonalną, żebym uwierzył w Boga. Bo jeśli w niego uwierzę, a Bóg istnieje, to będę miał nieskończony zysk („życie wieczne”). Jeśli zaś uwierzę, a Boga nie ma, to strata będzie niewielka. Więc, co tu się zastanawiać. Trzeba wierzyć w Boga. Tyle Pascal.

Moim zdaniem, filozofowie oświecenia poradzili sobie z tym argumentem koncertowo. Diderot zwrócił uwagę, że nie tylko filozof chrześcijański, ale nawet muzułmański imam może się posłużyć tym argumentem. Tylko, że ten ostatni każe nam wierzyć w Allacha. Mielibyśmy zatem wierzyć i w Boga i Allacha.

Może i powinniśmy, przecież Allach to po arabsku „bóg”, więc Allach i Bóg to byłoby to samo. Muszę jednak to odrzucić to twierdzenie, które kazałoby przypuszczać, że wojny krzyżowe wybuchły przez nieporozumienie. Różnice między Bogiem a Allachem ludzie i dziś traktują śmiertelnie poważnie. A rozsądnie jest się bać i Boga i ludzi.

Dodajmy do tego religie, w których jest wielu bogów, często prowadzących ze sobą wojny. Już Sokrates zwracał na to uwagę w Eutyfronie Platona. Czyż Grecy nie sądzili, że Zeus jest najlepszym i najbardziej prawym z bogów? A jednak przyznają, że Zeus spętał swojego ojca Kronosa, ponieważ ten pożarł swoich synów i ukarał swojego ojca Uranosa. Na którego Boga mielibyśmy postawić.

Jakoś czuję, że ten argument nie zrobiłby na Pascalu najmniejszego wrażenia. Mało kto traktuje mitologię grecką poważnie i Pascal na pewno nie byłby tu żadnym wyjątkiem.

Co jednak zrobić z następującą anegdotką dotyczącą Woltera. W roku 1778 Wolter poważnie zachorował i leżał na łożu śmierci. Odwiedził go ksiądz, by mu udzielić ostatniego namaszczenia. Ksiądz wezwał go do wyrzeczenia się szatana. Wolter jednak podobno odpowiedział. „To nie jest czas na robienie sobie nowych wrogów”

Skąd my wiemy, co spotka nas po śmierci? Czy będzie nami rządził bóg czy szatan? W przypadku Woltera władza szatana byłaby dość prawdopodobna. Więc może lepiej mieć go po swojej stronie. Jak Pascal wobec Boga, tak. Wolter wobec Szatana przeprowadził podobny zakład.

czwartek, 09 stycznia 2014

Friday 4 September 2020

Hiroszima

 

Kapitulacja i rekapitulacja (wrzesień dalej miesiącem pamięci)


(2 września 1945 - Japonia kapituluje - koniec II wojny światowej)

Hiroszima była aktem wielkiego okrucieństwa. Ale utorował drogę sobie pogląd, że atak atomowy na Hiroszimę mógł skrócić wojnę z Japonią, zmniejszając liczbę potencjalnych śmietelnych ofiar. Amerykańska inwazja na wyspę miałaby pochłonąć wiele więcej dusz. Atak na Hiroszimę mógł więc nawet ratować życie ludzkie.

 Ale w tym rozumowaniu jest jeden słaby punkt: Nagasaki. Po co bombardowano Nagasaki trzy dni po Hiroszimie. Trzy dni to zdecydowanie za krótko, żeby „gołębie” w rządzie japońskim mogły przekonać „jastrzębie”, że należy się poddać. Informacje nie krążyły wówczas tak szybko jak dziś i dopiero po dwóch dniach prasa japońską napisała o ataku na Hiroszimę. A w totalitarnym państwie ludzie odpowiedzialni za prowadzenie wojny mogli długo jeszcze ukrywać atomowy charakter zniszczeń i zagrożenie.

 Wojna z Japonią i tak była wygrana. Jeżeli chodziło o uratowanie kilkuset tysięcy ludzi kosztem niewiele mniejszej masakry, może warto było poczekać i dać czas na pokojowe rozstrzygnięcie. Jeśli nie, to i tak Hiroszima zrobiła swoje, Nagasaki było niepotrzebne.

 Pamiętając o tym, że gdyby wojna z Niemcami potrwała nieco dłużej, coś podobnego mogło nas spotkać w Europie, zadajmy sobie pytanie, czy w ogóle atak na Hiroszimę był potrzebny. Ameryka miała bombę atomową, Japonia nie. Może wystarczyło po prostu cierpliwie uświadomić Japończykom co ich czeka, nie za pomocą ogólników (deklaracja poczdamska), ale konkretów. Może nawet zawieźć złapanych do niewoli dowódców na jakiś atol Bikini i pokazać im do czego jesteśmy zdolni. Przecież w żadnej wojnie (nawet izraelsko-palestyńskiej) nie jest tak, że strony ze sobą nie rozmawiają. Są kanały dyplomatyczne państw neutralnych, szpiedzy, jeńcy wojenni. Trzeba było przemówić jakoś Japończykom do wyobraźni, a nie jak mówi dziadek Jacek Poszebszyński: trzask, prask i po wszystkim. Jak bym ja zobaczył grzyb atomowy, tobym się przestraszył.

 Nie poskutkowałoby? To dlaczego skutkuje od lat pięćdziesięciu pięciu?. Świadomość istnienia broni masowego rażenia chroni nas skutecznie przed robieniem głupstw. Przeżyliśmy całą zimną wojnę bez poważniejszego zagrożenia (poza kryzysem kubańskim). Musiano rzucić bombę, byśmy zmądrzeli? Sami niewierni Tomasze?

poniedziałek, 13 września 2010, markiz.witkowski

TrackBack
TrackBack URL wpisu: 
Komentarze
2010/09/15 20:02:31
Markizie, jest tylko jeden mały "niuans", mianowicie zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki URATOWAŁO wiele amerykańskich dusz, nie chodziło o japońskie dusze, te nie miały tu znaczenia. Chodziło o ratowanie ludzkiego (czyt: amerykańskiego) życia. W takim rozumieniu, decyzja o zrzuceniu tych bomb mogła być uzanana za słuszną i mogła przyspieszyć zakończenie wojny oraz zminimalizować straty ludzkie.
Poza tym rozpoczynała się nowa era w dziejach świata, tzn. dominacja dwóch mocarstw i wyścig po palmę pierwszeństwa w świecie. Trzeba było zademonstrować swoją potęgę i przewagę i uświadomić przeciwnikowi, kto tu rządzi. Ameryka musiała mieć "mocne wejście".
Może brzmi to wszystko cynicznie, ale przecież nie od dziś wiadomo, że polityka i wojna (czyli jej naturalne przedłużenie, kontynuacja) nie mają nic wspólnego z etyką, moralnością.
-
2010/09/16 16:30:59
Zgoda!

Ale nawet jeżeli założyć, że chodziło tylko o amerykańskie dusze, to Nagasaki i tak wydaje mi się bezcelowe. Zniszczone Hiroszimę, bardzo duże i nowoczesne miasto przy pomocy broni masowego rażenie, jakiej świat nie widział. Ledwie Japończycy się o tym dowiedzieli, Amerykanie już bombardują Nagasaki, miasto dużo mniejsze i z zabudową drewnianą. Japończycy już po Hiroszimie wiedzieli, że Amerykanie nie żartują. Po co jeszcze to Nagasaki.

Oczywiście w czasie wojny nie myśli się racjonalnie, tylko wali się wskaźnikiem po mapie: "Uderzymy tu! I tu! I jeszcze tu! Tu, tu, tu, tu."
-
2010/09/16 16:37:11
To samo rozumowanie dotyczy też początku nowej ery w dziejach świata i "mocne wejście". To Hiroszima była mocnym wejściem! Nagasaki można było sobie darować. Naprawdę, wielki żal, w tym wojennym zacietrzewieniu nie myślano bardziej celowościowo. Nie zastanawiano się, czy wojny nie dałoby się zakończyć (a zarazem pokazać co potrafimy ruskim) kosztem mniejszego okrucieństwa.
-
2010/09/16 19:25:56
Też uważam, że Nagasaki (i Hiroszima) były nie potrzebne... ale z tego co kiedyś czytałem, po Hiroszimie Japończycy nie zamierzali się poddać i przekonywali cesarza, że Amerykanie poza jedną bombą, którą zrzucili na Hiroszimę, nic więcej nie mają. Mylili się, ale jak sądzę niewielu już wtedy myślało racjonalnie, raczej był to fanatyzm i emocje... zresztą po obu stronach.
-
2010/09/16 19:30:32
"niepotrzebne" oczywiście razem :))))) Pozdrawiam
-
2010/09/17 14:17:01
Logicznie myśląc można by dojść do wniosku, że dwie bomby atomowe to wszystko co Amerykanie mają i że może minąć jakiś czas zanim wyprodukują następne.

I to nawet było bliskie prawdy, bo czytamy w Wikipedii.

The U.S. expected to have another atomic bomb ready for use in the third week of August, with three more in September and a further three in October.[84] On August 10, Major General Leslie Groves, military director of the Manhattan Project, sent a memorandum to General of the Army George Marshall, Army Chief of Staff, in which he wrote that "the next bomb . . should be ready for delivery on the first suitable weather after 17 or August 18." On the same day, Marshall endorsed the memo with the comment, "It is not to be released over Japan without express authority from the President."[84]
-
2010/09/17 14:25:03
Chodzi jednak o to, że nic by się w argumencie "z dwóch bomb" nie zmieniło, gdyby odległość czasowa między nimi była 3, 4, 5 dni a może nawet miesiąc. W tym czasie można było prowadzić rokowania.

Wydaje się, że 8 sierpnia cesarz już był przekonany, że należy się poddać. (Amerykanie mogli tego nie wiedzieć, ale musieli wiedzieć, ża atak na Hiroszimę, a nawet przekonanie, że atak atomowy stanowi realistyczną, wzmacniało frakcję pokojową)

(dalej Wikipedia)

One day before the bombing of Nagasaki, the Emperor notified Foreign Minister Shigenori Togo of his desire to "insure a prompt ending of hostilities". Togo wrote in his memoir that the Emperor "warned [him] that since we could no longer continue the struggle, now that a weapon of this devastating power was used against us, we should not let slip the opportunity [to end the war] by engaging in attempts to gain more favorable conditions."[92] The Emperor then requested Togo to communicate his wishes to the Prime Minister.

-
2010/09/17 14:27:28
W poprzednim wpisie przez argument "z dwóch bomb" (nienajlepiej nazwany, ale nie chcę już redagować), oznacza "przekonanie" Japończyków, że Amerykanie mogą mieć więcej niż jedną bombę atomową, albo że zagłada Hiroszimy nie wynika z trzęsienia ziemi.
-
2010/09/17 14:31:41
Dodam jeszcze, że pogląd o niepotrzebności bombardowania Nagasaki (nawet jeśli trzeba to było zrobić w Hiroszimie) nie jest oryginalny.

Sformułowany jest w widipedii

The second atomic bombing, on Nagasaki, came only three days after the bombing of Hiroshima, when the devastation at Hiroshima had yet to be fully comprehended by the Japanese.[89] The lack of time between the bombings has led some historians to state that the second bombing was "certainly unnecessary",[90] "gratuitous at best and genocidal at worst",[91] and not jus in bello.[89] In response to the claim that the atomic bombing of Nagasaki was unnecessary, Maddox wrote

Jest tez pogląd przeciwny

Some historians have argued that while the first bomb might have been required to achieve Japanese surrender, dropping the second constituted a needless barbarism. However, the record shows otherwise. American officials believed more than one bomb would be necessary because they assumed Japanese hard-liners would minimize the first explosion or attempt to explain it away as some sort of natural catastrophe, which is precisely what they did. In the three days between the bombings, the Japanese minister of war, for instance, refused even to admit that the Hiroshima bomb was atomic. A few hours after Nagasaki, he told the cabinet that "the Americans appeared to have one hundred atomic bombs . . . they could drop three per day. The next target might well be Tokyo."[41]
-
2010/09/17 20:16:26
No tak, nie znałem tego drugiego japońskiego poglądu na temat ilości bomb posiadanych przez Amerykanów, wyrażonego przez japońskiego ministra wojny. Jaki był więc powód uderzenia na Nagasaki? Możemy tylko dywagować... może amerykańscy wojskowi chcieli coś jeszcze sprawdzić w sensie technicznym, militaranym, takie doświadczenie. Wiem, że brzmi to okrutnie, ale czasy były okrutne i ludzkie (japońskie) życie niewiele chyba było warte dla amerykańskich wojskowych. Przypuszczam, że bardziej martwili sie konsekwencjami politycznymi, niż tym co robią innym ludziom...
Jedno jest pewne - bezsensowna śmierć tysięcy niewinnych ludzi (cywilów!), która i tak niczego nie zmieniła. Jedna z najgłupszych rzeczy jaką zrobili ludzie. Takie jest moje zdanie.
-
2010/09/23 10:05:28
Spotkałem się z opinią że chodziło o pokazanie ruskim że mamy bomby, nie zawahamy ich się użyć i stać nas zrzucanie ich codziennie, nawet na takie cele jak Nagasaki.
-
Gość: marrecky, 193.201.167.25*
2010/09/24 12:31:37
czytałem u Wołoszańskiego, że Amerykanie, zanim ostatecznie stworzyli bombę atomową, planowali zmasowany atak chemiczny na Japonię, właśnie po to żeby "oszczędzić ludzkie życie", w wyniku czego miało zginąć sporo Japończyków, tak chyba z kilka milionów. Coś może być na rzeczy.
A tu mamy dwie bomby, czy to lepiej?
Wszystkie oczy patrzą na Amerykę i rozliczają moralnie. Gdyby to Ruskie spuscili taką bombę, czy to na Niemcy, czy Japonię, może nie byłoby tyle analizowania słusznie/ niesłusznie/ skandalicznie. (może nas już by też nie było) Fakt, że w tej wojnie właśnie USA były tą jedyną istotną siłą, która sterowana była w ramach systemu zwanego demokracją.
-
2010/09/24 17:26:00
Po krajach demokratycznych więcej się spodziewamy. Ale w tamtej wojnie i kraje demokratyczne miały swoje zbrodnie, które dzisiaj byśmy nazwali terroryzmem państwowym. Choćby bombardowanie miast niemieckich. Choćby odsyłanie do Rosji jeńców i innych uciekinierów z tego kraju, gdzie często potem trafiali do łagru. Zabieram się do czytania książki Beevora o inwazji w Normandii 1944 i mam wrażenie, że bardzo ostro bombardowano także miasteczka francuskie. A nasz kraj jak potraktowano. Złamanie sojuszy a potem Jałta.

Demokracja nie demokracja, jesteśmy ludźmi a nie aniołami
-
2010/09/24 18:31:00
Błądzicie w ciemnościach panowie. Nie liczę nawet przez moment że "kupicie" poniższą tezę, bo do tego trzeba sporej wiedzy której brak notorycznie udowadniacie. Nagasaki zniszczono ponieważ był to największy ośrodek chrześcijaństwa w Japonii. Ponieważ dla Japonii szykowano ustrój demokratyczny elity nwo postanowiły wyeliminować jakiekolwiek, nawet relatywnie nieduże wpływy wrogie im ideologicznie. Trochę na ten temat jest tu acz w trochę innym ujęciu: www.lewrockwell.com/orig5/kohls8.html
-
2010/09/26 11:38:26
Wszystkie takie komentarze trzeba traktować poważnie. Skoro na pierwszy rzut oka nie możemy znaleźć racjonalnego powodu do drugiego ataku nuklearnego zaraz po pierwszym, to musimy rozważyć teorie, które taki powód podają. Tym bardziej, że - jak stwierdził komentator - brakuje nam wiedzy.

Amerykanie ukryli zatem prawdziwe motywy ataku na Nagasaki, choćby dlatego, że ich ujawnienie mogłoby zaszkodzić public relations rządu amerykańskiego. W końcu USA jest krajem, w którym nie brak fundamentalistów chrześcijańskich i ci nie byliby szczęśliwi, gdyby się okazało, że ich rząd potraktował japońskich chrześijan gorzej niż rząd cesarski.
Amerykanie w prowadzonych przez siebie wojnach wyrażają często antychrześcijańską postawę. Na przykład po II wojnie w Zatoce Perskiej uwięzili i przetrzymują w więzieniu Tariqua Aziza, chrześcijańskiego Ministra Spraw Zagr. rządu Saddama Husseina

en.wikipedia.org/wiki/Tariq_Aziz
-
2010/11/22 03:03:53
@nwowatch

Być może wielce się mylę, ale teoria że Nagasaki zbombardowano bo byli tam chrześcijanie, którzy to mieli zapobiec budowie demokracji w Japonii wydaje mi się ekstremalnie głupia! Po pierwsze już pierwszą bombę mogli zrzucić na Nagasaki, a tego nie zrobili. Oczywiście możemy iść w teorii spiskowej dalej, że specjalnie nie zrzucili pierwszej na Nagasaki tak dla zmyłki.

@markiz
Jeśli chodzi o aresztowanie chrześcijanina ministra, to co w tym dziwnego? Saddam nie był chrześcijaninem i go powiesili. Więc może ten minister nie został powieszony tylko dlatego że był chrześcijaninem. A tak na poważniej, to mogą mieć setki powodów by sobie kogoś aresztować, więc doszukiwanie się akurat powodu religijnego uważam za naiwność.

Dlaczego zginął Sokrates

Czemu zginął Sokrates (20 czerwca 2011) (napisałem to 9 lat temu, nie wiedziałem, że sprawa będzie miała dalszy ciąg i premier Portugalii wyląduje w więzieniu Jak podała prasa i internet, premier Portugalii Jose Socrates, nie przekonawszy swojego narodu do zaciskania pasa, postanowił zająć się filozofią. Czy to jego nowe zajęcie będzie spokojniejsze? Dlaczego właściwie został zabity pierwszy Sokrates? Czyżby: „za psucie młodzieży i propagowanie innych bogów niż tych, które uznaje państwo”? Mało prawdopodobne. Sodomia nie uchodziła w Atenach za nic zdrożnego, a Sokrates ściśle przestrzegał wszystkich religijnych rytuałów. Sokrates po prostu wkurzył wszystkich zadając niewygodne pytania wykazujące ludzką niewiedzę. Dla autorytetów było to upokarzające. To tak jakby ktoś chodził po jakimś przedsiębiorstwie i pytał „co to są opcje i czy są to naprawdę bezpieczne instrumenty finansowe?”. Albo „czy to, co robimy, jest naprawdę etyczne”. Albo „Czy my musimy chodzić w garniturach?”. Amerykanie mówią, że taki pracownik ma „negative attitude”. Sokrates – nie filozuj! Nie lubić takiego kolegi, to jedna rzecz, ale od razu zabijać? Nie zabijamy kolegów z pracy. Ale gdybyśmy mieli takie możliwości, to może byśmy to od czasu do czasu robili. Zbrodnie Stalina kierowane niejednokrotnie przeciwko jego byłym współpracownikom: Zinowiewowi, Kamieniewowi, Bucharinowi stają się bardziej zrozumiałe, kiedy sobie przypomnimy, ile złości potrafimy mieć przeciwko tymi, z którymi pracujemy. Chcielibyśmy utopić ich w łyżce wody, ale rzadko kiedy mamy takie możliwości. A Stalin je miał! Być może zawzięci na Sokratesa współobywatele chcieli mu tylko dokuczyć i dlatego postawili go przed sądem. Ale oto Sokrates wygłasza mowę obronną, której powinni uczyć na wydziałach prawa. Ściślej mówiąc na seminarium: „Jak nie bronić się przed sądem”. Platon i Ksenonofont różnią się w swoich opisach Sokratesa, ale co do jednego uważają tak samo: Sokrates był przed sądem bardzo wyniosły? (Czyż nie proponował, żeby Ateny utrzymywały go z podatków do końca życia i generalnie nie mówił do Ateńczyków jak tatuś to dzieci? Ten sam błąd popełnił dwa millennia później Oscar Wilde). Słuchając takiego bufona Ateńczycy rozgniewali się nie na żarty i skazali go na śmierć. I nie ponosili żadnej odpowiedzialności osobistej, bo sędziów było bodajże kilkuset i nikt nie nigdy nie ustalił (i nie ustali), kto był za a kto przeciw. Jose Socrates (który w odróżnieniu od Ateńczyka wyemigruje z kraju) zapewne szuka w filozofii tego, co Boecjusz - pociechy po politycznej klęsce. Sokratesa syna Sofroniskosa filozofia doprowadziła do czegoś w rodzaju sądowego samobójstwa, wyroku śmierci na własne życzenie. Może istotnie dość miał rodziny i nie mógł się doczekać na spotkanie z Homerem, któremu chciał zadać kilka pytań (miejmy nadzieję nie za bardzo trudnych).


Wednesday 2 September 2020

Przyczynek do adopcji przez gejów

ADOPCJA PRZEZ GEJÓW – PRZYCZYNEK DO DYSKUSJI To jest ćwiczenie czysto intelektualne przeprowadzone przez amatora, a nie hejt przeciw gejom albo osobom niebiałym. Kto ma słabe nerwy, niech nie czyta. Argument, który podaje się na rzecz adopcji przez gejów, jest następujący. Skoro heteroseksualiści mają prawo do adopcji, to powinni mieć to prawo też geje, inaczej to nie będzie sprawiedliwe. Adopcja przez gejów i heteroseksualistów jest w istocie tym samym. Odmawiając tego gejom tego, co przyznajemy heteroseksualistom, nie traktujemy obu grup ludzkich równo. Ten argument nie jest zupełnie poprawny. Adopcja przez gejów nie jest tym samym, co adopcja przez ludzi heteroseksualnych. Jeżeli mężczyzna i kobiet adoptują dziecko, to mogą wręcz zataić przed całym światem, że to nie jest ich naturalne dziecko. Chodzi przede wszystkim o kolegów szkolnych dziecka, którzy mogliby stygmatyzować dziecko jako niepełnowartościowe, bo nie ma naturalnych rodziców. Stygmatyzacja jest czymś złym, ale może mieć miejsce. Powtórzmy: mężczyzna i kobieta mogą wychować adoptowane dziecko jako ich własne i przekonać swoje otoczenie, że jest to ich własne dziecko. Ale dwóch mężczyzn nie zdoła przekonać otoczenia, że ich dziecko jest dzieckiem naturalnym. Pod tym względem adopcja homoseksualna ma inny charakter niż adopcja heteroseksualna. Można powiedzieć, że jest pod pewnym względem gorsza. Analogicznie jest z adopcją przez rodziców dziecka innej rasy. Jeżeli rasa dziecka będzie inna niż adopcyjnych rodziców, rodzicom trudno będzie twierdzić, że jest to ich naturalne dziecko, choć podobno zdarzają się przypadki, kiedy dwoje białych rodziców miało czarne dziecko. Uwaga: nie jest to argument przeciw adopcji przez gejów. Jeśli już, jest to raczej argument za pewną priorytetyzacją. Rodzina heteroseksualna jest lepsza. Rodzina homoseksualna jest dopuszczalna, choć dopiero w drugiej kolejności. Natomiast myślę, że udało mi się zakwestionować argument, że między adopcją homo i heteroseksualną nie ma istotnych różnic. https://genetics.thetech.org/ask/ask9

Tuesday 1 September 2020

Definicja sztuki

środa, 17 listopada 2010 Definicja sztuki (stare) Żeby trochę podkolorować ten blog, który i tak prędzej czy później wróci do filozofii umysłu – mojej głównej obsesji – pobawię się dzisiaj w estetykę. Ani to moja specjalność, ani szczególnie uważałem na lekcjach, wszystko to w ramach ćwiczeń. Pokuszę się dziś o definicję sztuki. Miałem przeczytać coś na ten temat, ale nie zrobiłem tego. Jak jednak pamiętam, rozważania o estetyce i historii sztuki lubią formuły trójelementowe, takie jak „liryka, epika, dramat”, albo Mickiewicz, Słowacki, Krasiński; Haydn, Mozart, Beethoven, Ajschylos, Sofokles, Eurypides. Taka będzie też moja definicja, którą po raz pierwszy prezentuję całemu internetowi. Nie do końca traktuję ją poważnie, ale sprawdza się w mojej percepcji sztuki. Sztuką a dokładnie dziełem sztuki jest coś, co przejawia łącznie następujące trzy cechy: 1) Jest piękne (albo brzydkie jak turpizmie, po prostu niektórzy lubią brzydotę). Piękno nie wystarcza. Zachód słońca jest piękny, ale od czasu Andrzeja Bursy wiemy, że nie jest dziełem sztuki. Albo coś pokręciłem Tak samo kicz jest piękny. 2) Jest mistrzowskie. Chodzi mi o to, że nie każdy je może stworzyć. Zarówno piękna solówka na gitarze elektrycznej (David Gilmour „Comfortably Numb”), jak i zaśpiewana aria operowa wymagają czasem talentu, czasem pracy, przeważnie jednego czy drugiego. Chociaż zdaje się, że w londyńskiej galerii Saatchi umieszczono jako dzieło sztuki zmiętą kartkę. 3) Jest oryginalne. Oryginalne znaczy nowe i tylko tyle. Po prostu jeszcze nikt takiego dzieła sztuki nie stworzył. Oryginalnym jest dzieło Cage’a, ale ponieważ brakuje mu co najmniej drugiej cechy, nie uważam go za dzieło sztuki. Teraz zabawa będzie polegać na konfrontacji tej definicji z tym co uchodzi za dzieło sztuki. Have fun. PS. Czy filozofia może być dziełem sztuki? Niektóre dialogi Platona należą do literatury („Uczta” jest świetnym słuchowiskiem radiowym), inne to wyjątkowe nudziarstwo. Dialogi Platona są po prostu nierówne. Co do ogólnej odpowiedzi, to o ile filozofia wymaga pewnego talentu i mistrzostwa, to rzadko, który tekst jest ładny. Teksty filozoficzne nadużywają fraz typu „Załóżmy, że”. A co do ich oryginalności, możliwości powiedzenia czegoś, czego jeszcze inny filozof nie powiedział? Naprawdę darujcie! Bardzo lubię problemy filozoficzne. Ale wolę czytać literaturę. Natomiast nie mam wątpliwości, że dziełem sztuki jest wzór na benzen. Piękne to (ach ta symetria), oryginalne (w momencie tworzenia) i z ręki wielkiego mistrza wspomaganego genialną intuicją.

Sceptycyzm rulez

Sceptycyzm rulez? (stare) Nie mniej ni więcej, tylko chcę w tym wpisie ustalić, czy sceptycy mieli rację, czy nie. Może mi się uda, a może nie. Sceptycyzm (filozoficzny) to ciągnący się od starożytności nurt w filozofii, według którego należy się powstrzymać od głoszenia jakichkolwiek sądów o świecie zewnętrznym, bo są niepewne. Argumenty za sceptycyzmem skatalogowali już w starożytności Pirron z Sekstusem Empirykiem i bez trudu można je znaleźć na internecie, np. tu . Niektóre z nich są bardzo zmyślne. Ale powiedzmy krótko: nasze zmysły mogą być zwodnicze. Nikt nam nie może zaręczyć, że kiedy widzimy konkretne przedmioty, to w rzeczywistości nie śnimy i kiedyś nie obudzimy się ze snu. Albo, jak proponuje nam się zastanowić Kartezjusz, możemy być we władzy złego demona, który nam podpowiada fałszywe spostrzeżenia. Równie radykalny eksperyment myślowy proponuje Leibniz. Kiedy wydaje nam się, że postrzegamy świat zewnętrzny, to jesteśmy „monadą bez okien”, która ogląda samą siebie, a to że nasze spostrzeżenia są skoordynowane ze spostrzeżeniami innych, to wynika z ogólnej harmonii, która rządzi światem. Oczywiście nie wiemy, czy tak jest, ale jest taka możliwość. (Tak przy okazji: skąd Leibniz w ogóle wie, że są inne monady?) Wizję podobną do leibniziańskiej pokazał kiedyś Lem w jednym ze swoich opowiadań (niestety nie pamiętam tytułu). A już epoka internetu przyniosła trzy filmowe blockbustery oparte na hipotezie sceptycznej. W Awatarze postaci należące do pewnej biologicznej rasy olbrzymów są w rzeczywistości kontrolowane przez ludzkich operatorów. A ci ostatni odbierają wrażenia zmysłowe nie z pokoju, w którym się znajdują (leżąc w metalowych sarkofagach) tylko z dżungli poprzez ciała kierowanych przez siebie olbrzymów. Z kolei Matrix to system symulacji świata z 1999 roku, do którego podłączeni są ludzie, których bioelektryczność wykorzystują maszyny jako zastępcze źródło energii. Od urodzenia żyją w tej symulacji, trochę jak we władzy kartezjańskiego demona. Incepcja jest chyba bardziej leibniziańska. Postaci zanurzają się w niej w kolejne warstwy snów, które są jakoś ze sobą zsynchronizowane i – co ważne – bardzo przypominają jawę. Wszystkie te filmy mają jedno podstawowe założenie – zwodniczość zmysłowego obrazu świata zewnętrznego. Sceptycyzm tworzy dość przekonującą wizję. Z drugiej strony nikt w filozofii nie traktuje sceptycyzmu do końca poważnie. Jeśli jednak nie powstają katedry sceptycyzmu i takież ośrodki badawcze, to chyba tylko dlatego, że sceptycyzm jest ofiarą własnego sukcesu. Przyjmując sceptycyzm za prawdziwy, powinniśmy uniknąć dalszego filozofowania, a tego żaden filozof nie chce. Skoro każda wiedza jest niepewna i Pirron ma rację, to powinniśmy się powstrzymać od głoszenia czegokolwiek i poszukać innego zajęcia niż filozofowanie. Poza tym sceptycyzm nie przekonuje każdego. W ubiegłym wieku znaleźli się filozofowie, którzy próbowali dowodzić nieprawdziwości stanowiska sceptycznego. W Anglii robił to Moore. Argument Moore’a jest bardzo prosty. Wykładowca staje przed gremium akademickim i mówi: Oto jest ręka, A tutaj jest druga ręka. Są przynajmniej dwa przedmioty zewnętrzne w świecie. Dlatego świat zewnętrzny istnieje. I to wszystko. Wygląda to wszystko na żart filozoficzny. Żeby zatem brzmiało do końca poważnie, zapisuje się jeszcze to rozumowanie w formie logicznej, ale to pominiemy, bo przecież żadna logika nigdy nie wniesie nowych treści. Dlatego nazywamy ją logiką formalną. Kiedy patrzę na ten argument, czuję się bardzo zakłopotany. Zawsze zaskakująca była dla mnie kariera filozoficzna zarówno samego G. E. Moore’a, jak i jego antysceptycznego argumentu. Nie dlatego, by ten argument był z konieczności niepoprawny. Chce się raczej zadać pytanie: „To aż potrzeba profesora filozofii z Cambridge, by coś takiego wymyślił. Wystarczyłby przecież literat w rodzaju Samuela Johnsona (który rozwiązał problem istnienia świata zewnętrznego potykając się o kamień), albo jeszcze lepiej amerykański konsultant ekonomiczny powtarzający: „Jeżeli coś wygląda jak kaczka, chodzi jak kaczka, gdacze jak kaczka, to pewnie jest to kaczka”. Przez parę tysięcy istnienia filozofii nikt miałby czegoś podobnego nie wymyślić? Może wymyślił, ale tego nie opublikował, bo wydawało mu się to zbyt banalne. Tak to czasami jest z tymi „oryginalnymi” argumentami w filozofii analitycznej, które jednak owocują dalszymi publikacjami. W sumie Moore namawia nas do świadomego dogmatyzmu. Mamy zaufać zdrowemu rozsądkowi co do istnienia świata zewnętrznego, tak jak w innym miejscu namawia nas do zawierzenia naszym intuicjom etycznym. Jak powiedziałem, wielu filozofów Moore przekonał. A nie-filozofów przekonywać nie trzeba. Ponieważ jednych przekonuje Moore, a innych Pirron z Sekstusem Empirykiem, można by przyjąć stanowisko kompromisowe i uznać, że to, czy zostajemy sceptykami czy nie, zależy trochę od naszego nastawienia: może filozoficznego może psychologicznego. Bardziej metafizyczna postawa wobec świata zaprowadzi nas do sceptycyzmu, bardziej zdroworozsądkowa do antysceptycyzmu. I w ten sposób moglibyśmy pogodzić oba stanowiska. (Nie jest to jedyna taka sytuacja: jedni mają naturalną skłonność do dualizmu ciała i umysłu, inni do materializmu). ALE UWAGA!!!!!. Takie kompromisowe pogodzenie stanowisk nie jest jednak możliwe. To, czy uznajemy jakiś sąd, miałoby zależeć od naszej postawy życiowej? Przecież to najlepszy argument za sceptycyzmem, jaki tylko można sobie wyobrazić. Mówi on bowiem o subiektywności, niepewności naszego przekonania o istnieniu świata zewnętrznego. Sceptycyzm rulez. wtorek, 17 września 2013

MARKSISTA WŚRÓD NAZISTÓW

W Bengalu na Bosego nie da się nic złego powiedzieć. Ja o nim nic nie wiedziałem, dopóki na tę postać nie zwrócił mi uwagę mój przyjaciel Bengalczyk. Jeżeli jakaś postać w historii jest kontrowersyjna, to na pewno on. Znalazłem swój stary wpis na ten temat. sobota, 19 listopada 2011 Marksista wśród nazistów Dzisiaj trochę historii, bo chcę zaimponować docentowi historykowi z sąsiedniego blogu. Jak byłem w Birmingham, to wyprosiłem od kolegi biografię pewnego hinduskiego polityka „Bose in Nazi Germany”. Subhas Chadra Bose jest w Indiach prawie tak samo poważnie traktowany jak Gandhi i Nehru. Tyle, że pierwszy był prawie świętym, a drugi angielskim dżentelmenem jedzącym bacon and eggs na śniadanie. Natomiast Bose był radykalnym marksistą. Ale właśnie ten radykalny marksista i przez pewien czas przywódca Indyjskiego Kongresu Narodowego 1) na początku drugiej wojny światowej uciekł z Indii przez Afganistan i Związek Radziecki 2) zamieszkał w Berlinie i związał się z Hitlerem, którego namawiał do wyzwolenia Indii. (Brzmi to dzisiaj fantastycznie, ale skoro Hitler chciał całą Rosję podbić, to o Indiach zapewne też pomyślał). Jakiś problem etyczny? Bose w końcu wylądował w Japonii, ale Piłsudski i Dmowski też tam bywali. Taki jest los podbitych narodów, że sojuszników muszą szukać nawet w piekle. Ale Hitler? Come on! Największy morderca w historii! Rzecz w tym, że mnóstwo ludzi w dzisiejszych Indiach nie ma o to do niego pretensji (Indira Gandhi zatrudniła byłego członka Waffen SS jako swojego ochroniarza). Po prostu Anglicy (w czasie wojny w sojuszu ze Stalinem, też masowym mordercą) robili (bywało) w Indiach rzeczy strasznie, także w czasie II Wojny Światowej. W sierpniu 1942 roku Anglicy aresztowali Gandhiego i Nehru. Nie musieli tego robić, to był zły pomysł (Jeszcze gorszy był pomysł deportowania ich do Afryki, z czego jednak zrezygnowano). Wywołało to rewoltę, którą krwawo tłumiono. Policja strzelała do tłumów, schwytanych rebeliantów poddawano publicznej chłoście, podpalano całe wioski a nawet ostrzeliwano tłumy ogniem maszynowym z powietrza. Zastrzelono tysiące ludzi. Pewien brytyjski urzędnik w Nagpur chwalił się, że miał „jolly good fun having shot down twenty-four niggers himself”. W sumie żaden holocaust i druga strona też miała okrucieństwa na sumieniu. Jak jest wojna, to wszyscy dziczeją. Ale też trzeba powiedzieć, że Churchill się nawet nie zmartwił. (str.132-133). Na pewno jednak Bose postawił na złego konia. On marksista i wielbiciel ZSRR. Nie miał daru przewidywania przyszłości. Kiedy zjawił się w Berlinie, zdawało się, że Hitler podbije cały świat. Ale przegrał nie tylko Hitler, ale i Japonia, do której zwrócił się w ostatnich dwóch latach wojny. Ale czego się spodziewać po polityku, który skądinąd twierdził, że muzułmanów da się bez trudu wkomponować w nowe zjednoczone państwo indyjskie? Twierdził, że problem religijny w Indiach jest konsekwencją rządów brytyjskich, podobnie jak sytuacja w Irlandii i „problem żydowski” w Palestynie. „It would simply ‘disappear’ with the collapse of British rule”. Po prostu zniknie wraz z upadkiem rządów brytyjskich (str. 130) Jak można się tak pomylić i to aż trzykrotnie: co do Indii, Palestyny i Irlandii? (Irlandii też, bo gdyby nawet Brytyjczycy opuścili Ulster, to problem religijny by nie zniknął).