Saturday 27 March 2021

Bullshit

 Kolejny stary wpis ze starego blogu.

2010-03-31 Bullshit
Harry Frankfurt, amerykański filozof, znudzony zapewne pisaniem rozpraw naukowych zadał sobie pytanie fundamentalne. Jeżeli prawda jest tak cenną wartością, dlaczego wokół nas jest tyle czegoś co Amerykanie określają jako BS. Bullshit (bo o nim mowa), to nie jest fałsz, tylko bzdury tak nieopisane, że każdy kto próbowałby to określać w kategoriach prawdy lub fałszu, byłby uważany za Don Kiszota. Przykładami czegoś takiego w Polsce jest na pewno Pudelek, kolorowe pisma oraz duża część prasy, radia i telewizji.
Inne pytanie dotyczy logiki. Większość ludzi logiki nie lubi. Moje nieśmiałe próby, żeby coś o logice napisać, wywołują protesty najbardziej życzliwych czytelników. Z drugiej strony w życiu dużo ludzi mówi o logice, zarzucając innym braki w logicznym myśleniu. W filmach komediowych przeprowadzane są skomplikowane operacje logiczne w rodzaju: „Ten pan to wandal i złodziej. I
pijak, bo każdy pijak to złodziej”. W jednej z warszawskich szkół nauczycielka zarzuca sześcioletniemu dziecku: „Antoś ma braki w myśleniu logicznym”. Dlaczego? „Bo nie reaguje na moje polecenia. Przykleja do kartki wyrazy do góry. nogami i nie potrafi podzielić wyrazu na sylaby”.
To samo z filozofią. W trakcie mojej pracy tłumacza słyszę wielokrotnie zwroty:
„filozofia ubezpieczeń w sektorze życiowym” albo „inna filozofia kabli eternitowych”. Tylu mamy filozofów. Zapraszam do tego blogu.
Jeszcze raz potwórzę pytanie: „If truth is so valuable, why is there so much bullshit?”
Pozdro
Marco
PS. Rozmowa z Harrym Frankfurtem w Philosophy Talk
Komentarze:
conradtheme 2010-04-03 23:33
Ja nie lubię logiki, ale tej analityczno-matematycznej, takiej jakiej uczą na filozofii na przykład, natomiast logika zdroworozsądkowa, czyli tzw. "chłopski rozum", jest w życiu bardzo przydatna. Ludzie nie lubią logiki, bo ona nie dla ludzi jest po prostu. Smacznego jajka!

Szafa Imeldy Marcos

 Nauka ruguje religie z coraz to różnych obszarów życia. Wygląda również na to, że również z tych obszarów, gdzie religia wydaje się zdecydowanie lepsza. Chodzi o tworzenie dziwnych wizji naszego świata i wręcz mitologicznego ujmowania naszego w nim miejsca. Mam wrażenie, że żadna religia nie wymyśliła jeszcze takich bajek, jakie płyną ze współczesnej fizyki.

Podobno nasz świat powstał jako bardzo mały przedmiot, którego nie zauważylibyśmy w tym pokoju. Niemniej jednak ważył on już wtedy parę kilo. Od tego czasu bardzo się rozszerzył, nadal rozszerza, i podobno jest w nim co najmniej 20 miliardów gwiazd. Niemniej nie jest jedynym światem, tylko jednym z nieskończenie wielu pęcherzyków, z których każdy jest osobnym kosmosem. To nie nauka, to monadologia. Tylko, że te dziwaczne teorie wynikają jakoś z konieczności przeprowadzania bardzo skomplikowanych obliczeń związanych z pomiarem świata, są zatem bardziej niebezpieczne od religii, bo w przeciwieństwie do dogmatów religijnych są (mam nadzieję) empirycznie uzasadnione. Tylko, że prosty człowiek tego nie sprawdzi, a nie możemy wszyscy być fizykami.

Ale czasem pojawiają się idee, które mogą mieć ciekawe i niepokojące konsekwencje, a do których zrozumienia nie potrzeba skomplikowanej matematyki, choć pochodzą od fizyków, którzy mają więcej doktoratów, niż ja lewych i prawych skarpetek. Idee, które tak naprawdę są filozoficznymi paradoksami.

Jest nią na przykład teza, którą głosi fizyk Brian Greene , że każdy człowiek ma w kosmosie (bardzo, bardzo daleko od Ziemi) swojego dokładnego sobowtóra, który myśli tak samo jak on, i robi to samo co on. Na przykład, ja teraz wpisuję notkę do blogu, ale to samo robi inny Marek Witkowski bardzo daleko stąd. Notka wpisywana przez mojego dalekiego kosmicznego kuzyna ma dokładnie tę samą treść, tę samą szatę graficzną, wpisywana jest na tym samym bloxie. Co więcej, takich Marków Witkowskich jest nieskończenie wiele,  tak jak nieskończenie wiele jest dokładnych odpowiedników Mlecznej Drogi, Układu Słonecznego i Ziemi z jej inteligentnym życiem. Aż głowa boli.

Jak to uzasadnić? Za pomocą tzw. Problemu Szafy Imeldy Marcos. Chodzi o żonę filipińskiego dyktatora, która nigdy nie chciała się pojawić dwa razy w tym samym stroju. Dlatego sprawiła sobie szafę z tysiącem sukni i kostiumów oraz 500 parami butów. Wielu dziennikarzom wydało się to oburzająco dużą liczbą, ale: 1) wiele kobiet ma też duże garderoby, 2) taka szafa wystarcza jedynie na wieloletnie panowanie. Gdyby Marcosowie mieli rządzić wiecznie, Imelda musiałaby jednak od czasu do czasu pojawić się w tym samym stroju.


Zakładamy, że kosmos jest nieskończenie wielki. Drugie założenie to takie, że każdego człowieka da się rozłożyć na skończoną (choć bardzo dużą) liczbę elementów. Wszystkie nasze myśli to (zakładamy) stany naszego mózgu, a te można zredukować do stanów jeśli już nie atomów, to cząstek elementarnych. Można zatem uznać, że człowiek to skończona kombinacja cząstek elementarnych.

Tak samo nasza galaktyka. Też jest skończoną kombinacją cząstek elementarnych.

Wyruszamy w kosmos. Z ziemi możemy widzieć jedynie 42 miliardy lat świetlnych kosmosu, ale możemy też wędrować dalej. W miarę naszej wędrówki napotykać będziemy galaktyki o różnych kombinacjach cząstek elementarnych albo nawet i ludzi, ale ponieważ podróż nasza trwa w nieskończoność, w końcu liczba tych kombinacji się wyczerpie i niektóre kombinacje zaczną się powtarzać. Napotkamy więc te same galaktyki, planety i ludzi. Ten sam człowiek to będzie człowiek składający się z takich samych cząstek elementarnych.

[Dodam od siebie: od razu tu widzę paradoks – trudno mi będzie spotkać samego siebie, bo ja już z ziemi wyleciałem, więc mój sobowtór musiał opuścić planetę ziemię bis. Ale teoria zakłada, że spotkam wielu ludzi podobnych do siebie].

Teoria jest frapująca, ale czyni kilka założeń:

 

1)      Wszechświat ma być nieskończony (nie wszyscy się z tym zgadzają),

2)      Musi być jakoś jednorodny – wszędzie muszą być jakieś gwiazdy i planety – a co będzie jak od pewnego momentu nie będzie nic tylko pusta przestrzeń, albo inne prawa fizyki?

3)      Człowiek rzeczywiście musi dać się podzielić na jakieś skończone „atomy”. A co jeśli świadomość nie da się zredukować do materii? [Wszechświat zaludniony Markami Witkowskimi jest koncepcją tak paradoksalną, że można by to potraktować jako argument za dualizmem. Warto to rozwinąć?]

No ale zawsze muszą być jakieś założenia.

Więcej na temat szafy Imeldy Marcos w podkaście Radiolab. Jak zwykle, trochę dodałem od siebie.

http://www.sffaudio.com/?p=3072

niedziela, 06 marca 2011, markiz.witkowski

TrackBack
TrackBack URL wpisu: 
Komentarze
2011/03/06 16:59:12
Autor:
" Z ziemi możemy widzieć jedynie 42 miliardy lat świetlnych kosmosu, "

Skąd otrzymałeś tę liczbę? owe 42 miliardy lat świetlnych.
-
2011/03/06 19:45:55
- to pytanie zadał profesor Eine, fizyk naukowy. - Przepraszan za te słowa.
-
2011/03/06 20:37:52
Oczywiście z tego samego podkastu, którego adres podałem, ale jeszcze raz sprawdzę.
-
2011/03/06 20:48:34
"How much space can we see?" - pyta prezenter Radiolab
"Roughly 42 billion light years in any given direction" - odpowiada Brian Greene

pytanie i odpowiedź pada w 21 minucie audycji

www.sffaudio.com/?p=3072


Mam wrażenie, że w audycji pojawia się potem pewne zamieszanie, bo prowadzący myśli, że chodzi o średnicę (diameter), natomiast z zacytowanej wypowiedzi wynikałoby raczej, że jest to promień ("in any given direction"). Ale jakby tę liczbę pomnożyć przez dziesięć albo podzielić przez dziesięć i tak byłoby dużo. Z drugiej strony liczba jest mała jak ją porównać z nieskończonością, o którą tu najbardziej chodzi
-
2011/03/06 21:04:09
Zastanawiam się, czy ja jakiejś bzdury nie napisełem przed chwilą.

Wszystko zależy od tego, czy kierunek (direction) rozumiemy tak, jak w życiu codziennym (drogowskaz wskazuje odpowiedni kierunek) czy tak jak jak w fizyce (gdzie kierunek odróżnia się od zwrotu). Więc może jednak średnica nie promień.

W każdym razie chodzi o liczbę 42 miliardy lat świetlnych. Ta liczba została podana przez fizyka Greene'a w audycji jako horyzont tego, co możemy widzieć z ziemi. Oczywiście każdy fizyk może się pomylić, ale ja tego nie sprawdzę.

Monday 22 March 2021

Mickiewicz, Sienkiewicz, Tarantino

 Mickiewicz, Sienkiewicz, Tarantino

Chyba nie mam żadnej ogólnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego fascynuje nas okrucieństwo. Musiałaby by chyba być dość skomplikowana, bo wygląda na to, że jedno okrucieństwo do drugiego niepodobne. Dwa typy przychodzą mi do głowy.
1) Zarówno teraz, jak i w przeszłości, mieliśmy przypadki rzezi całych grup ludzkich w celu realizacji pewnych celów politycznych. Masakra na placu Tien An Men czy Rwanda to przykłady współczesne. Specjalnie nie piszę o Hitlerze i holokauście, żeby nie kierować dyskusji na inne tory.
Jak na każdej wojnie, w takich sytuacjach występuje brutalność i niejednokrotnie potocznie rozumiane okrucieństwo. Ale nie jest ono czymś koniecznym. Do zaistnienia masakry na placu Tien An Men potrzeba tylko dwóch rzeczy. Wódz musi dojść do wniosku, że nie osiągnie swojego celu politycznego bez wymordowania znacznej liczby ludzi. Może to osiągnąć drogą analizy intelektualnej, intuicji, korzystając z think tanków. Emocjonalne okrucieństwo nie odgrywa tu istotnej roli. Wykonawcy natomiast muszą być tylko posłuszni albo bać się swoich dowódców (tak jak w filmie „Wróg u bram”). Oczekuje się po nich nie okrucieństwa, tylko zdecydowania, a przede wszystkim rzeźnickiej fachowości. .
Czy taka sytuacja może być przedmiotem fascynacji. Chyba poprzez wczuwanie się w postawę wodza, który ma rzadki przywilej traktowania rzesz ludzkich w sposób urzeczowiony.
Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia?
Czy dzieli ich odwagę, czy pierś sam nadstawia?
Nie, on siedzi o pięćset mil na swej stolicy,
Król wielki, samowładnik świata połowicy;
Zmarszczył brwi, — i tysiące kibitek wnet leci;
Podpisał, — tysiąc matek opłakuje dzieci;
Skinął, — padają knuty od Niemna do Chiwy.
Pamiętacie jeszcze, kto to pisał?
2) Czym innym jest okrucieństwo na gruncie jednostkowym. Nie muszę tu pisać o różnych sadystach, bo od razu przychodzą na myśl pisarze i filmowcy. Choćby Sienkiewicz, piewca wartości chrześcijańskich a zarazem klasyk polskiego SM. Te wszystkie dręczone dziewice, a to przez Tatarów, a to przez Rzymian dekadentów, Azja Tuhajbejowicz wbijany na pal przez srogiego Luśnię, tortury chrześcijan w czasie prześladowań Nerona. Aha, zapomniałem jeszcze o księciu Jaremie. I Janko Muzykant. Dosyć! Nic dziwnego, że ludzie inteligentni nie lubią Sienkiewicza, chociaż ci sami inteligentni ludzie lubią Tarantino, a ten „w temacie” okrucieństwa jest od naszego Henryka niewiele lepszy. Może tylko bardziej humor mu dopisuje.
Pozdrawiam i obiecuję, że niedługo będzie o czym innym
Marco
piątek, 21 stycznia 2011, markiz.witkowski
poleć znajomemu » śledź komentarze (rss) »
Tagi: okrucieństwo kniaź Jarema Rwanda Mickiewicz Tien An Men Sienkiewicz Tarantino
Dodaj komentarz »
TrackBack
TrackBack URL wpisu:
Komentarze
conradtheme
2011/01/23 19:04:01
Mickiewicz, Sienkiewicz, Tarantino... - ciekawe zestawienie.
-
Gość: llukiz, 90.156.115.3*
2011/01/25 01:36:32
"Chyba nie mam żadnej ogólnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego fascynuje nas okrucieństwo."
Ogólna odpowiedź jest taka, że interesują nas rzecze niespodziewane, dziwne, obce, niebezpieczne, a fascynują nas po to, by się z nimi zaznajamiać, by móc w przyszłości unikać zagrożeń. Zainteresowanie człowieka rzeczami strasznymi musi płynąć z chęci dowiedzenia się jak tych strasznych rzeczy unikać. Nie ma dla mnie nic w tym dziwnego i niezwykłego.
Chcę zaznaczyć że nie mam tej sprawy przemyślanej dogłębnie, piszę po prostu pierwszą myśl jaka mi przyszła po przeczytaniu wpisu

Nadal wierzycie, że druk nobilituje?

 Nadal wierzycie, że druk nobilituje? Podobno gazety się przeżyły. Ale co się stanie z tą makulaturą?

Bardzo lubię podkast „Radiolab” (pisałem o nim jakiś czas temu) . Jego odcinek „After life” zawierający kilkanaście filozoficzno-naukowych medytacji o śmierci prezentuje też krótką rozmowę z Janem Zalasiewiczem. Zalasiewicz jest geologiem zajmującym się historią ziemi. To za dnia, ale wieczorami ma dziwne hobby. Bada (jak to sam określa) skamienieliny przyszłości.
Sto milionów lat temu chodziły po ziemi dinozaury. Ale co będzie za sto milionów lat? Po pierwsze: nie będzie ludzi i nie będzie żadnych innych gatunków, które nas otaczają. Czy przetrwają nasze przedmioty: książki, budynki? Zalasiewicz mówi, że beton prawdopodobnie dobrze się zachowa, szkło też, ale raczej zmatowieje. Cegły, skorodowane rury, niektóre typy tworzyw sztucznych oraz hałdy śmieci – wszystko to może z dużym prawdopodobieństwem przetrwać.
A co z papierem? Papier można traktować jak materiał roślinny. Zamieni się w węgiel (it will carbonise). Dokładnie tak samo jak skamieniałe rośliny, które przetrwały dziesiątki a nawet setki milionów lat. Tak więc kształt papieru będzie zachowany, prawie na zawsze. Ale druk na papierze prawie na pewno będzie stracony. Jeżeli zachowa się jakaś książka, to będzie wyglądała jak podłużny kawałek węgla. A więc trudno sobie wyobrazić, by idee tworzone przez ludzi żyły dłużej niż gatunek ludzki. Szekspir, Goethe, wszyscy których nazywamy nieśmiertelnymi, Mozart i w ogóle muzyka – wszystko to będzie stracone raz na zawsze.
Książka Jana Zalasiewicza (która też pewno za sto milionów lat zmieni się w węgiel)
komentarz po latach: na pewno w węgiel zmienił się link. A szkoda, bo były piorunujące zdjęcia, o których ktoś pisze w komentarzu
Zdjęcie Curtis Gregory Perry
piątek, 08 lipca 2011, markiz.witkowski
poleć znajomemu » śledź komentarze (rss) »
Tagi: Radiolab
Dodaj komentarz »
TrackBack
TrackBack URL wpisu:
Komentarze
staahoo
2011/07/08 17:19:17
Prawdę powiedziawszy nasz gatunek jest marnym pyłkiem w kosmicznym bezmiarze czasu i przestrzeni. Dla tych wymiarów jesteśmy bez znaczenia. Czy cokolwiek po nas pozostanie, w jakim stanie, i czy ewentualnie inny gatunek w przyszłości to odgrzebie i poświęci temu uwagę, obchodzi tylko nas, gatunek bezgranicznie zapatrzony w siebie.
Czy przetrwa beton? Przetrwa tam, gdzie uczciwe stawiano budowle. Kilka lat temu po prawie czterdziestopięcioletniej przerwie odwiedziłem nadmorskie Niechorze, gdzie w moim dzieciństwie wydmy chronił rząd żelbetowych prostopadłościanów. Cóż pozostało z tego umocnienia? Tylko poskręcane pręty zbrojeiowe z nanizanymi kawałkami betonu. Można powiedziec, że niszczycielska siła wody uczynila swoje, ale w niedalekim rewalu wysoki brzeg umocniony przez Niemcow trwa nadal. Nazistowski (?) beton vs beton gomułkowski. Jesli wziąc pod uwagę dzisiejsze partactwo wynikające z wątpliwej jakości procedur przetargowych to nawet dalej nie chcę mysleć...
Jeśli coś rzeczywiście pozostanie to być może będzie to żaba w postaci odpadów radioaktywnych po elektrowniach atomowych. Trzeba przy tych wszystkich rozważaniach wziąć jeszcze pod uwagę zjawiska geologiczne-jesli będą dynamiczne to wszystko może się przemieszać na tyle, że Planeta całkiem zapomni, że kiedykolwiek wydała na świat niesforne dzieciaki z mocno pofaldowanym mózgowiem.
Zdjecia piekne i smutne zarazem. Lubimy takie obrazki. Drapieżca homo sapiens bywa tez sentymentalny.

Nie jest tak jak się państwu wydaje

 


Wpisy z tagiem: prawdopodobieństwo

środa, 09 lutego 2011


Walka z iluzją przeszłość i przyszłość ma kolosalną. Nie chodzi tylko o sceptyczne argumenty w rodzaju łyżki w szklance herbaty, która wydaje się złamana a nie jest. Raczej o obraz naszej rzeczywistości, która zdroworozsądkowo składa się z mniej lub bardziej solidnych brył, tonących w wodzie lub nie otoczonych gazową chmurą albo nawet próżnią. Fizyk natomiast powie nam, że to tak naprawdę wirujące kulki atomów czy cząstek elementarnych, albo nawet drgania jakichś dziwnych wielowymiarowych strun.

 

Trzy przypadki domniemanej iluzji, na którą wskazują uczeni czy filozofowie.

 

1)      Zdrowy rozsądek mówi mi, że gdy piszę te zdania, podejmuje świadome decyzje, do których mam prywatny dostęp. Mogę sobie uświadamiać, że takie decyzje podejmuję. Nieprawda – mówi behawiorysta – tak naprawdę jest tylko twoje zachowanie, reszta to iluzja. Nieprawda – mówi psychoanalityk (używając często podobnych argumentów) twoje decyzje to wynik działania podświadomości. Nieprawda – mówi neurochirurg – tak naprawdę jest tylko mózg. I nieprawda, że podejmujesz decyzję w chwili n. Mózg ją już podjął wcześniej, zanim zdałeś sobie z tego sprawę (są na to eksperymenty).

2)      Mamy wiosenny poranek. Kwiaty mienią się wszelkimi kolorami. Wśród kwiatków bzykają pszczoły. Wygląda na to, że kwiaty chcą zachwycić albo nas albo przynajmniej pszczółki. Tak myślała pewna mała dziewczynka na spacerze z tatusiem. Ale jej tatuś Richard Dawkins wyjaśnił sześcioletniej córeczce, że kolory kwiatków nie mają żadnego celu, a już na pewno pocieszanie pracowitych pszczółek, a jeśli mają, to jest nim replikacja DNA. A wszystkim rządzi ślepy przypadek

3)      Ale okazuje się, że nawet przypadek jest iluzją. Matematycy zajmujący się teorią prawdopodobieństwa wskazują, że trudno wskazać prawdziwy przypadek. Nawet kulka w ruletce podlega prawom nauki i kto je zna, może zbić na ruletce majątek i nie przejmować się stochastyką. Pisałem o tym tu.

 

Nie jest tak, jak się Państwu wydaje. To zresztą najstarsza teza filozofii, starsza od Platona, może nawet od szkoły jońskiej, w sumie jeden z elementów krytycznego myślenia, który niejednego do dogmatyzmu (nawet o zgrozo religijnego) potrafił doprowadzić. Prawdziwa rzeczywistość jest inna niż potoczna.

Friday 12 March 2021

Daniel Everett


(to stary wpis, dlatego są odniesienia do starych filmów; wpis ocalony z blogu, który blox skasować mi raczył)

Bez względu na to, kto ma rację, życie Daniela Everetta wydaje mi się ciekawsze i bardziej dramatyczne niż Noama Chomsky’ego. (A może po prostu jestem świeżo po obejrzeniu seansu filmu Awatar). Misjonarz i bardzo utalentowany lingwista w jak najbardziej potocznym sensie (tzn. potrafiący się szybko nauczyć wielu różnych języków), spędził tyle lat wśród Indian Piraha, że ich antymisjonarska filozofia zrobiła z niego samego ateistę, co rozbiło jego rodzinę (to, że do swego bezbożnictwa się przez 19 lat nie przyznawał, zapewne nie pomogło). Syn kowboja i z wyboru amazoński Indianin, misjonarz i ateista, generatywista wierzący w uniwersalia oraz antynoamowski szarlatan i odszczepieniec, zerkający w kierunku popularnej w pierwszej połowie 20 wieku tezy, że każdy język winien być rozpatrywany we własnych kategoriach, to może nawet temat na niskobudżetowy film. Na razie oglądajcie Awatara. Co do meritum, Everett twierdzi (w artykule z roku 2005), że w języku Piraha nie występuje rekursja, że jest system skończony, bardzo bogaty jak szachy, ale bez atrybutu nieskończoności. W takim języku trudno liczyć, i Everett po prostu przyznaje, że matematyka odgrywa niewielką rolę w życiu Pirahian i tyle. Ich inteligencja rozwija się w innym kierunku. Everett jest gotów przyznać, że w myśleniu Pirahian rekursja występuje. Jest ona na przykład obecna w sposobie opowiadania. Trudno, żeby rekursji w jakiejś grupie ludzkiej w ogóle nie było, skoro podobno występuje ona nawet u saren, kiedy te poszukują pożywienia w lesie. Natomiast rekursja nie ma to odzwierciedlenia w ich języku. Nie ma tam określeń typu „Dom brata Johna”. Można powiedzieć „Dom Johna”, „Brat Johna”, ale żeby powiedzieć „Dom brata Johna” trzeba powiedzieć „John ma brata. Ten brat ma dom”. Trzeba to powiedzieć w osobnych zdaniach. I tu zaczynają się dla mnie trudności. Po pierwsze, najprostszą rekurencją na świecie jest koniunkcja („i”, „a”), która z dwóch zdań robi trzecie a, stosowana wielokrotnie, wygeneruje ich nieskończenie wiele. Nie wiem, czy w Piraha da się powiedzieć: „John ma brata a ten brat ma dom”. Może tam po prostu nie ma koniunkcji. Ale co to za różnica, czy użyjemy koniunkcji, czy postawimy kropkę. Kropka to też forma koniunkcji. Po drugie, bywają sytuacje, kiedy w języku polskim możemy powiedzieć jedno zdanie, którego tłumaczenie na angielski czasem wymaga dwóch zdań, jeśli mają być to zdania gramatyczne. Na przykład w języku angielskim PRESENT PERFECT nie zawsze dobrze się komponuje z dokładnymi określeniami dotyczącymi przeszłości: „Dwa lata temu odbyłem kurs chińskiego” „I have taken a Chinese course. It was two years ago” (oczywiście można użyć simple past). Nikt na tej podstawie nie formułuje daleko idących wniosków filozoficznych. Po trzecie zdania „John ma brata. Ten brat ma dom” nie są zupełnie niepowiązane ze sobą. Łączy je fakt, że „brata” i „ten brat” odnoszą się do tego samego przedmiotu (współodniesienie, koreferencja). W „strukturze logicznej” jest to zapewne jedno zdanie. Pewno tu się ukryła rekurencja. Po czwarte, jak głębokie jest stwierdzenie, że strukturach języka Piraha nie ma rekurencji, choć występuje ona w myśleniu Pirahian?. Pewno tak głębokie, jak to, że w języku polskim (a nawet czasem w angielskim) podwójna negacja nie stanowi potwierdzenia. Po polsku można tworzyć nawet zdania „Nigdy mi się żadna dziewczyna tak nie podobała” (potrójne przeczenie). Ale co z tego? Uważa się po prostu, że polskie „nie” nie jest tożsame z negacją logiczną. Nie znaczy to, że język polski jest językiem prelogicznym. Chociaż czasami w prelogiczność polszczyzny zaczynam wierzyć. Może też zrobię z tego teorię i stanę się sławny jak Everett. sobota, 20 marca 2010, markiz.witkowski poleć znajomemu » śledź komentarze (rss) » Dodaj komentarz » TrackBack TrackBack URL wpisu: http://blogfilozoficzny.blox.pl/2010/03/Czy-jezyk-polski-to-jezyk-prelogiczny-dokonczenie.trackback Komentarze conradtheme 2010/03/21 00:49:50 Śliski grunt wybrałeś, filozofując o języku. Jeżeli język ma cos wspólnego z logiką, to raczej z logiką"chłopskiego rozumu". Słowo "rekurencja", czyli powtórzenie, praktycznie już nie występuje we współczesnej polszczyźnie. Chyba, że chodziło ci o angielski "recurrence". - markiz.witkowski 2010/03/23 09:20:52 Rekursja, rekurencja - termin techniczny logiki, matematyki i językoznawstwa Marko - conradtheme 2010/03/23 22:10:05 No właśnie, strasznie technicznym językiem piszesz swój blog. No chyba, że ma on być przeznaczony dla ekspertów. Czy rekursja i rekurencja to to samo? Ja od logiki, tej matematyczno-analitycznej, zawsze stroniłem. Mój mózg jest z nią NIEKOMPATYBILNY. - Gość: , aatz183.neoplus.adsl.tpnet.pl 2010/03/25 11:04:56 Będzie jeszcze gorzej. Zaraz wieszam coś o neuronauce

Państwo nie może być terrorystą (z definicji)

 


Nigdy nie będę popierał terroryzmu. Nawet jeśli przedstawią mi dowody, że Józef Piłsudski, Michael Collins, Menachem Begin oraz Jaser Arafat byli terrorystami. Wśród wymienionych poltyków jest dwóch ojców założycieli przyzwoitych nowoczesnych państw europejskich i laureat pokojowej nagrody Nobla.

Nigdy zatem nie zaakceptuję terroryzmu. Ale ponieważ lubię myśleć filozoficznie i demaskować trudne pojęcia, muszę na coś zwrócić uwagę. Pojęcie terroryzmu definiuje się tak, by terrorystami byli członkowie tajnych organizacji a nie przedstawiciele jawnych organizacji, jakimi są państwa. Jest to zrozumiałe. To przecież państwa i ich organizacje międzynarodowe stanowią prawo.

 

Na jakiej zasadzie Hamas jest uważany za organizację terrorystyczną, a Izrael nie? Jakiś miesiąc temu nie było dnia, by artyleria izraelska nie wysadziła jakiegoś szpitala, szkoły, meczetu, uniwersytetu, które nierzadko były równocześnie obozami dla uchodźców. Zaraz potem zabierał głos któryś z izraelskich rzeczników prasowych i przekonywał wszystkich, że w wysadzanych budynkach ukrywali się przedstawiciele Hamasu. Hamas jest organizacją terrorystyczną. Izrael natomiast nie jest wpisany na listę organizacji terrorystycznych, dzięki czemu wiele krajów może dostarczać mu broni i nie być posądzanych o finansowanie terroryzmu.

 

Mam dużo sympatii i zrozumienia dla Izraela, tak jak mam jakieś zrozumienie dla czterech wymienionych na wstępie polityków (wśród których jest dwóch Polaków). Ale metody Izraela są w sumie dość podobne do Hamasu. Podstawową jest siła. Poza tym nie rzuca się granatu w tłum, bo się w nim ukrył groźny przestępca. Chyba że ma się dla tego tłumu pogardę.

 

Dlaczego zatem Hamas jest terrorystą a Izrael nie? Zapytałem o to pewnego eksperta (nie podaję jego nazwiska, bo mógłby sobie nie życzyć), który mi odpowiedział, że prawo międzynarodowe nie zna pojęcia „państwo terrorystyczne”. Oczywiście wiele działań dokonywanych przez służby specjalne można zakwalifikować jako terrorystyczne. Jednak tak jak mogą być organizacje terrorystyczne, nie może być państw terrorystycznych i to z samej definicji.

 

Jeżeli zatem rzecznik prasowy Izraela Mark Regev zwraca uwagę, że Hamas jest organizacją terrorystyczną, to zapewne ma rację. Ale nie dodaje, że organizacja, którą on akurat reprezentuje, po prostu nie może być organizacją terrorystyczną, bo państwa tej klasyfikacji nie podlegają. Koniec kropka.

 

Zanim powstał Izrael, była co najmniej jedna organizacja, która walczyła o jego powstanie i nie gardziła terroryzmem. Chodzi mi o Irgun, który miał na swoim koncie np. wysadzanie hoteli  oraz masakrę wioski palestyńskiej (po której wielu Palestyńczyków uciekło z Palestyny). Później niektórzy jej członkowie weszli w skład armii izraelskiej, a regularnemu wojsku nikt terroryzmu nie zarzuci. Wojsko posługuje się siłą i podobno ma do tego prawo. Chcesz przestać być terrorystą, zostań żołnierzem. Z czasem może zostaniesz premierem, a nawet laureatem pokojowego Nobla.


czwartek, 21 sierpnia 2014, markiz.witkowski

Tortury a filozofia (od młodego Marksa do starego Różańskiego)

 


Uważam, że do filozofów należy skierować pewien apel. To, że świat nie traktuje was poważnie, nie znaczy, że nie potraficie całkiem sporo narozrabiać. Potem się tłumaczycie. Że Platonowi nie chodziło o faszyzm, że Epikur nie głosił cynicznego hedonizmu, że Nietsche to nie prekursor rządów rasy panów, a już na pewno nie Hitlera, że Marksowi nie chodziło u gułagi. Uważajcie, co mówicie i piszecie, i co przekazujecie studentom, bo nie macie żadnej kontroli nad tym, co oni z tym zrobią.

Późną jesienią i zimą 2014 przetoczyła się przez Facebook dyskusja na temat dopuszczalności stosowania tortur. Opublikowany został bowiem raport, z którego wynikało, że na terenie Polski torturowano więźniów podejrzanych o członkostwo organizacji terrorystycznych. Zaskoczyło mnie, ile osób skłonnych było zaakceptować dopuszczalność tortur. Chodziło przy tym o ludzi wykształconych, takich co książki czytają, i którzy skądinąd przy innych okazjach wyrażali swoje dość liberalne przekonania.

W swojej argumentacji powoływali się na argumenty wysunięte przez filozofów. Najsłynniejszy z nich to tzw. Argument tykającej bomby.

http://en.wikipedia.org/wiki/Ticking_time_bomb_scenario

Przypuśćmy, że złapaliśmy osobę, która ma wiedzę o mającym zaraz nastąpić ataku terrorystycznym, który zabije wielu ludzi. Ta osoba znajduje się obecnie w rękach władz i ujawni informację potrzebną do oddalenia ataku tylko po torturach. Czy ta osoba powinna być torturowana? Nie odpowiem tu na to, bo chodzi mi, o co innego.[

Zgodnie z tym, co się zorientowałem, studenci dyskutują takie dylematy na przykład na seminariach na kierunkach prawniczych. Na tym etapie zarówno prowadzący seminarium, jak i studenci, myślą, że jest to spór trochę akademicki – intelektualny dylemat, czy można sobie wyobrazić jakieś wyjątkowe okoliczności, w jakich tortury byłyby dopuszczalne. Ponieważ mieszkamy w Polsce, często zamiast zachodnich autorów, Philippy Foot i Alana Derschowitza, omawia się poglądy Iji Lazari-Pawłowskiej.

Jednakże potem studenci kończą magisteria, robią doktoraty i zostają urzędnikami państwowymi. Ze studiów zostaje im coraz mniej w głowach. Nie pamiętają, że zgodzili się na seminariach najwyżej na to, że tortury można stosować w bardzo wyjątkowych warunkach, które praktycznie rzadko w życiu są spełnione. Istnieje natomiast pokusa, by stosować tortury jaką normalną procedurę operacyjną.

Ci, co uczycie filozofii, uważajcie, co mówicie. Wasi słuchacze niekoniecznie mają tak głębokie umysły jak wy. Wasze poglądy zostaną uproszczone. Wy uczycie: „są warunki, w których tortury można zastosować”. Oni rozumieją tylko: „wolno torturować”. Niby to samo, ale niekoniecznie.

środa, 25 lutego 2015, markiz.witkowski

Przekonanie i oczywistość

 

Wiedza to jedno z podstawowych pojęć filozoficznych. Nadal uważam, że najlepiej zasugerował je Platon w Teajtecie definiując (z grubsza) wiedzę jako prawdziwy są uzasadniony. (Platon nie pisał o uzasadnieniu, tylko o „logosie”, ale jego pomysł przyjął, przy którym Platon się zresztą nie upierał, przyjął się właśnie w takiej formie). Platońska definicja ma jednak wady, które od czasu do czasu ktoś wskazuje. Ale nie ma pojęcia filozoficznego bez żadnych wad.

Ja też chciałbym wskazać na jedną taką wadę. Najpierw jednak rozpiszmy Platońskie pojęcie wiedzy nieco dokładniej:

 

Ktoś wie, że p

 

wtedy i tylko wtedy, gdy

1)   Ktoś jest przekonany, że p

2)   P (albo p jest prawdą)

3)   P jest uzasadnione

Otóż jedna z wad tej definicji polega na tym, że moim zdaniem człon 1) i 3) nie są do końca niezależne od siebie. Zacznijmy od 3).

Co to znaczy, że coś jest uzasadnione? Uzasadniamy jedno zdanie za pomocą innego zdania, kolejne zdanie za pomocą innego kolejnego zdania, ale w którymś momencie musimy przestać uzasadniać, bo nie chcemy uzasadniać w nieskończoność. Na przykład, wiemy, że palenie papierosów jest złe, bo szkodzi zdrowiu. Ale tego, że zdrowie jest cenne, nie będziemy już uzasadniać. Będzie to oczywiste.

Niektórych zdań nie będziemy już zatem uzasadniać. Mimo, że będą przedmiotem naszej wiedzy, nie będą już uzasadniane. Ale żeby ratować tę koncepcję wiedzy niektórzy powiedzą, że są one uzasadnione same przez się, że są aksjomatami naszej wiedzy.

Inni jednak upierać, że one są po prostu oczywiste. A czym jest oczywistość? Czy nie czymś innym, niż naszym mocnym przekonaniem, którego nie moglibyśmy nie żywić, nawet gdybyśmy chcieli się do tego zmusić. Kiedyś słyszałem takie określenie jak oczywistość przedmiotowa,
ale oczywistość przedmiotowa to koniec końców też oczywistość. Skoro oczywistość to rodzaj mocnego przekonania, to warunek 3) zaczyna bardzo się zbliżać do warunku 1), tylko jest dużo od niego mocniejszy.

Warunek 3) zaczyna teraz brzmieć

3)   Ktoś jest mocno przekonany co do p.

Ale wydaje mi się, że nie taka była intencja definicji Platona. Miała ona zapewnić pewną obiektywność definicji wiedzy, nieprzypadkowość naszego aktu epistemologicznego. Tak by wiedza nie polegała tylko na tym, że jesteśmy o czymś przekonani i to nasze przekonanie przypadkowo okazuje się prawdziwe. Oczywistość zaś jest przypadkowym faktem psychologicznym i chociaż są zdania, które dla wielu ludzi są oczywiste, to bywa, że jedna prawda jest dla kogoś oczywista, a dla kogoś innego nie.

A zatem, bardzo trudno uwzględnić tę nieprzypadkowość w definicji, jeżeli zaczyna zacierać się różnica między 1) a 3).

Bardziej znany sposób ilustracji, jak bardzo trudno pokazać w definicji nieprzypadkowy charakter wiedzy to paradoks Gettiera.
Dwa przykłady, które przytoczył ten autor, dotyczą sytuacji, w której ktoś coś sądzi w sposób prawdziwy I uzasadniony, ale bardzo niechętnie przyznamy, że on to wie, ponieważ w tym, że jego sąd okazał się prawdziwy, odegrał role przypadek.
Jeśli kogoś ten temat zainteresował, może zajrzeć tu.

http://www.iep.utm.edu/epistemo/#H2

środa, 08 października 2014, markiz.witkowski

Znowu o Kolloseum

Kiedyś już opisałem swoje wrażenia ze zwiedzania (z przewodnikiem) rzymskiego Koloseum. Uderzyło mnie wtedy, jak inne jest nastawienie turystów zwiedzających tę gigantyczną widowiskową rzeźnię a inne przy zwiedzaniu Muzeum Oświęcimskiego. Choć kiedy to pisałem, miałem wątpliwości, czy samo porównywanie jednej masowej zagłady z drugą nie jest pewnym bluźnierstwem. Ale nawet jeśli takie porównanie jest dopuszczalne, to i tak muszę sobie zadać pytanie, czy w odróżnieniu od Rzymian, którzy nie bali się śmierci, nie popadam w sentymentalizm. Może jest jakaś godność w publicznym stawieniu czoła śmierci, a w pojedynku gladiatorów jest nadzieja na przeżycie, której nie było w komorach gazowych.

Jednak znalazłem autora, którzy pisze na ten temat podobnie. Przytaczam fragment książki „The Better Angels of Our Nature” (str. 64-65 wydania ipadowego).

“The preeminent symbol of the empire was the Colloseum, visited today by millions of tourists and emblazoned on pizza boxes all over the world. In this stadium Super-Bowl-sized audiences consumed spectacle of mass cruelty. Naked women were tied to stakes and raped or torn apart by animals. Armies of captives massacred each other in mock battles. Slaves carried out literal enactments of mythological tales of mutilation and death – for example, a man playing Prometheus would be chained to a rock, and a trained eagle would pull out his liver”.

Może przetłumaczę: “Najważniejszym symbolem cesarstwa było Koloseum, które dziś odwiedzają miliony turystów i które ozdabia pudła z pizzą na całym świecie. Na tym stadionie liczni jak na meczu baseballowym widzowie konsumowali spektakl masowego okrucieństwa. Nagie kobiety były przywiązywane do pala i gwałcone lub rozszarpywane przez zwierzęta. Armie złożone z jeńców wojennych masakrowały się wzajemnie w inscenizowanych bitwach. Niewolnicy bardzo dosłownie odgrywali mitologiczne opowieści, w których występowały okaleczanie i śmierć – na przykład mężczyzna odgrywający Prometeusza był przywiązywany do skały, a szkolony orzeł wyżerał mu wątrobę”.

Dosyććć. Miałem cytować dalej, ale po tym zdaniu o wątrobie już chyba nie warto. Autorem książki jest Steven Pinker. Jest do psycholog kognitywny o uznanym dorobku. Ale jego książki są głównie o filozofii języka a stanowisko w nich prezentowane często pokrywa się z poglądami Noama Chomsky’ego. Pinker jest dla Chomsky’ego tym czym Thomas Huxley dla Darwina. Chociaż trzeba przyznać, że Pinker pisze lepiej niż Chomsky, może dlatego, że mniej u niego drzewek derywacyjnych, którymi męczą studentów na lingwistyce teoretycznej, jak niewolników w Koloseum. Mnie językoznawstwo interesuje nadal, więc na Pinkera trafiłem.

Ale ta konkretna książka jest na inny temat niż lingwistyka. Głosi się w niej tezę, że w dzisiejszych czasach występuje mniej gwałtu i przemocy niż w czasach historycznych. Teza zrozumiała u kogoś, na kim rola przemocy w życiu Rzymu wywarła takie wrażenie. Książkę „The Better Angels of Our Nature” właśnie czytam. Zobaczę, czy Pinker ma rację.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013, markiz.witkowski