Wednesday 28 July 2021

FENOMENOLOGIA PRYWATYZACJI

 Z mojego archiwum


Wbrew temu, co można by myśleć, bywało już w Polsce prawie równie źle, jak teraz. Były już w Polsce na przykład problemy z prywatyzacją, kiedy ludziom myliły się zera w liczbach i baliśmy się, że kraj się nie wypłaci. Wypisałem sobie wtedy na ekranie komputera takie myśli nieostrzyżone, które nazwałem.......

Fenomenologia prywatyzacji - dwa paradoksy (2009-12-27)


W prasie awantura wokół oceny planu Balcerowicza w związku z wypowiedzią Macieja Gduli. Biorą w niej udział najlepsi publicyści. Na tym blogu będzie skromniej. Zwrócę uwagę na dwa paradoksy będące źródłem niepowodzeń w zakresie prywatyzacji (bo i takie były). Wszyscy wiemy, że przedsiębiorstwa sprywatyzowane często działają efektywniej. Doświadczenia z Rosji (a może nawet i z naszego kraju) pokazują, że dzika prywatyzacja niesie duże koszty społeczne. A ci, którzy nie uczą się na błędach, muszą popełniać je znowu. W tym roku wypłatą dużego odszkodowania zakończyła się 10-letnia wojna o PZU. W prasie dużo o tym pisano, ale brakowało mi wniosków – exactly what went wrong? Czekałem, co powie w wywiadzie profesor Balcerowicz – zawiodłem się: same ogólniki. Skoro milczą eksperci, pozwólcie zabrać głos filozofowi amatorowi. Może przynajmniej częściowo, odwołując się do starej filozoficznej metody paradoksu, uda mi się odpowiedzieć pytanie, dlaczego dobra prywatyzacja jest trudna:

1) PARADOKS WYCENY. Jak byśmy nie próbowali, prywatyzowanego przedsiębiorstwa nie da się w sposób nie budzący zarzutów wycenić. Załóżmy, że przedsiębiorstwo jest sprzedawane za 100 złotych. Inwestor za tyle je kupuje i po jakimś czasie podnosi jego wartość do 300 złotych (nierzadko dokonując inwestycji i podnosząc wydajność pracy). Musi się w tym momencie pojawić krytyka, że przedsiębiorstwo sprzedano za tanio. No zgoda, może nie trzeba było sprzedawać aż za 300, ale przewidując, że po prywatyzacji przedsiębiorstwo zwiększy swoją wartość, może trzeba było sprzedać za 200.

Weźmy inny wypadek. Po prywatyzacji wartość firmy spada do 50 złotych. Pojawi się zarzut, że źle został dobrany inwestor strategiczny, że można było je sprzedać komuś takiemu, kto zrobi z niego prężną spółkę. A jeżeli wartość spadnie do zera, czyli przedsiębiorstwo zostanie zamknięte? Wówczas pada zarzut, że nowy właściciel celowo kupił przedsiębiorstwo, żeby je zamknąć, bo po co mieć konkurencję.

A jeśli wartość przedsiębiorstwa się nie zmieni, czyli będzie dalej 100? To wówczas jest pytanie, po co w ogóle prywatyzacja, skoro wszystko pozostaje po staremu.

(W przypadku PZU mieliśmy unikalny w skali światowej przykład, kiedy spółka została sprzedana lub obiecana nowemu właścicielowi po dość niskiej cenie, z jakichś jednak powodów pozostała pod zarządem państwowym i osiągała dużo lepsze wyniki niż firmy prywatne).

Ktoś powie: można sprzedać za tyle, za ile ktoś inny chce kupić. Ale w prywatyzacjach padają często zarzuty o łapówkarstwo. Najbardziej przejrzystą jest prywatyzacja przez giełdę. Ale nie musi ona doprowadzić do sprzedaży najbardziej korzystnej. Sprzedaż dobremu inwestorowi strategicznemu bywa ponoć bardziej korzystna.

2) PARADOKS URZĘDNICZY. Nie chodzi mi o to, że urzędnicy blokują prywatyzację. Jest to raczej domena polityków. Chodzi mi o zupełnie inne zjawisko. CHOCIAŻ PRYWATYZACJA PROWADZI DO ODURZĘDNICZENIA GOSPODARKI REALIZUJĄ JĄ URZĘDNICY.

Najbardziej konsekwentnymi zwolennikami prywatyzacji są neoliberałowie. Jeśli obecnie, w następstwie kryzysu, za coś się ich krytykuje, to chyba bardziej za rozregulowanie gospodarki i zmniejszenie roli nadzoru, niż za podkreślanie roli sektora prywatnego. Równocześnie jednak neoliberałowie walczą z obecnością urzędników w gospodarce. Chcieliby ich rolę sprowadzić do absolutnego minimum. Nie chodzi mi przy tym o publikacje naukowe autorów neoliberalnych, których wstyd powiedzieć nie znam (posługiwałem się wikipedią). Chodzi raczej o pewne zwulgaryzowane wypowiedzi prasowe (google dostarcza przykładów), w których urzędników określa się, nierzadko słusznie, mianem urzędasów. (Typu „Żaden urzędas nie będzie decydował, co jest dla mnie dobre”) Gdyby jednak neoliberałowie mieli się od tych wypowiedzi odciąć, to i tak jest ich cechą definicyjną, iż walczą o ograniczenie administracji państwowej w gospodarce. I bardzo dobrze!

Problem jest jednak taki, że prywatyzację przeprowadzają nie kapitaliści, tylko właśnie urzędnicy i (nie bójmy się tego słowa) politycy. Kapitaliści tego zrobić nie mogą bez posądzenia o stronniczość. Jeśli chcą pomóc przy prywatyzacji, muszą zawiesić działalność gospodarczą i stać się (choćby na chwilę) urzędnikami. I teraz najważniejszy paragraf:

Prywatyzacja potrzebuje urzędników absolutnie światowej klasy, nie tylko kompetentnych, z wyczuciem biznesu, ale i nieprzekupnych (więc świetnie opłacanych). Tylko skąd takich brać? Gdyby ktoś nawet miał zadatki na specjalistę od prywatyzacji, to gdzie nabierze doświadczenia, skoro prywatyzacja jest aktem jednorazowym, usunięciem pewnej aberracji (zdaniem neoliberałów), a innych twórczych zadań myśl liberalna dla urzędników nie przewiduje. Materiał ludzki, który zajmuje się prywatyzacją jest więc z założenia gorszy, niż siedzących po drugiej stronie stołu negocjacyjnego przedstawicieli biznesu. Prawdopodobnie nie da się tego uniknąć, ale i tak stanowi to duże ryzyko dla państwa (denominowane w miliardach złotych)

Te dwa paradoksy (1) niemożliwość dokonania dobrej wyceny i (2) gospodarkę prywatyzują nielubiane urzędasy czynią prywatyzację zadaniem prawie że niewykonalnym. A przecież w tym, co piszę, jedynie musnąłem polityki, kosztów społecznych, sprawiedliwości. Ale od tego to mamy specjalistów aż za wielu.


Mam jeszcze dodatek


PRYWATYZACJA W ROSJI


Ponieważ szczegóły prywatyzacji w Rosji nie są aż tak dobrze znane, pozwalam sobie przytoczyć bardzo wyważony opis tego zjawiska z wikipedii. (Tu macie po rusku)

W roku 1995, w obliczu ostrego deficytu budżetowego i pilnie potrzebując funduszy na wybory prezydenckie w roku 1996 rząd przyjął program "kredyty za akcje" zaproponowany przez bankiera Vladimira Potanina i zatwierdzony przez Anatolija Chubaisa, wówczas wicepremiera, w ramach którego niektóre z największych aktywów państwowych aktywów przemysłowych (w tym akcje Państwa wn Norilsk Nickel, YUKOS, LUKoil, Sibneft, Surgutneftegas, Novolipetsk Steel, Mechel) zostały wydzierżawione w drodze przetargów za pieniądze pożyczone rządowi przez banki komercyjne. Przetargi nie były jednak dostatecznie konkurencyjne, ponieważ były kontrolowane głównie przez faworyzowanych insajderów. Ponieważ ani kredytów ani dzierżawionych przedsiębiorstw nie zwrócono na czas, efektywnie mieliśmy tu do czynienia z formą sprzedaży po bardzo niskiej cenie. Z ekonomicznego punktu widzenia był to oszałamiający sukces [citation needed], ponieważ rząd ostatecznie przestał subsydiować nieefektywne wówczas przedsiębiorstwa a ich wyniki znacznie się poprawiły[citation needed] pod nowymi właścicielami, przyczyniając się wzrostu ekonomicznego w Rosji w pierwszych latach 21 wieku [citation needed]. Jednakże, proces ten był postrzegany przez wielu jako nieuczciwy. Właśnie program "kredyty za akcje przyczynił się do powstania całej klasy rosyjskich oligarchów biznesu, którzy skupili w swoich rękach potężne aktywa, powiększając jeszcze lukę bogactwa w Rosji i przyczyniając się do niestabilności politycznej. Co więcej, w średnim okresie, program ten istotnie zaszkodził rosyjskiemu wzrostowi, ponieważ oligarchowie zdali sobie sprawę, że ich zakupy mogłyby potraktowane przez przyszłe rządy jako wyłudzenia, dlatego próbowali wyprowadzać aktywa z rządowych przedsiębiorstw, zamiast działać na rzecz ich wzrostu.

No comments:

Post a Comment