Saturday 22 August 2020

Boso ale z ipodem, czyli jak to się kiedyś na wakacjach we Włoszech żyło

Boso, ale z ipodem, czyli jak to się kiedyś we Włoszech na wakacjach żyło (1 września 2009) Kiedy wykazałem (sobie i wobec), że świat nie zginie z hukiem, ale ze skowytem, postanowiłem pojechać na wakacje. Siedzę teraz w Toskanii, wraz z rodziną, przyjaciółmi, naszym synkiem i ich córeczką. Wszyscy mamy nadzieję, że świat się na razie nie wypsztyka z ognistej, słonecznej, złotowłosej energii. Na razie jest bardzo, bardzo gorąco, co może być dowodem na negatywny charakter entropii. Dom jest pejzażowo położony, na skraju oliwnego i figowego gaju, ale nasze dzieci i tak wolą bambusowy zagajnik w chwilach wolnych od kąpania się w basenie. Dorośli też chodzą do basenu, choć instrukcja mówi, że jest przeznaczony wyłącznie dla dzieci. W sumie 11 tysięcy metrów na zboczu góry za 470 euro tygodniowo (dom i ogrójec). W Polsce za tę cenę dostalibyśmy najwyżej pokój na Kaszubach w pobliżu zimnego morza. Tu siedzimy przytuleni do zbocza góry podobnego do tych, które we florenckich muzeach służą artystom za tło do malowania madonn (madonna z dzieciątkiem na tle wzgórz). Zaiste, nasz ogród jest dużo większy, bo nikt z nas jeszcze całej działki nie obszedł, płot jest przeważnie niewidoczny, a pejzaż ciągnie się daleko jakby był częścią naszego ogrodu. Do góry aż do kościoła św Zyty, z pubem, który tylko w sobotę i niedzielę serwuje strawę, w dół wzdłuż zygzakowatej drogi do miasteczka, które ma łączność z Luką (zwaną przez Hanię Lutką), Pizą (zwaną przez Grzesią Pyzą) i całą resztą świata. Jak się nazywa to szczęsne miejsce. Nie powiem, zresztą nazwy miasteczka akurat nie pamiętam. Ale nie powiem dlatego, że wielkie to pustkowie, prawdziwa pustelnia parmeńska, której nie chcę reklamować. Za rok też chciałbym tu przyjechać i móc powiedzieć, jak malarz-złodziejaszek z filmu Felliniego „Niebieski ptak” „Pejzaż jak u Corota”. Czasami zresztą mamy dość tej oazy i jedziemy we dwa (albo trzy) samochody nad morze, by się wykąpać (ale tylko na godzinę, bo tłok tam straszny, a włoscy kapitaliści wykupili większość plaż i nie wpuszczają ludzi z gór). Czasem podróżujemy aż do wnętrza włoskiego buta, by zwiedzać zabytki. Nie warto, trzeba siedzieć tutaj, w miejscu, które nazwałbym ogrodem Epikura, gdyby nie to, że mój kolega Piotrek zabronił mi używać na tym blogu megalomańskich metafor. Epikur był na pewno największym filozofem. Uczył żyć w harmonii z ogrodem ziemi i nie bać się śmierci. „Śmierci nic do nas. Dopóki jesteśmy, śmierci nie ma, a kiedy jest, to nas nie ma.” A ogród to nie tylko miejsce, gdzie zbieramy owoce, ale gdzie dzielimy się nimi z naszymi przyjaciółmi, racząc ich ciekawą rozmową i oczywiście winem. W zeszłym roku byłem w Atenach i widziałem arystotelesowski ogród Liceum przerobiony na przyzwoity park miejski. Byłem też tam, gdzie ongiś znajdował się platoński gaj Akademosa, ale to już jest teren bardzo zurbanizowany i tylko kawiarnia internetowa nazywa się Plato’s Academy. Pod Atenami był też prawdziwy ogród Epikura, o którym mówi Adrea Nightingale w audycji Entitled Opinions Thomasa Harrisona (również racząc prowadzącego winem). Tego miejsca jednak nie znalazłem. Znalazłem je dopiero tu, na arkadyjskich zboczach gór Toskanii, po których aż chce się biegać nago, choć oczywiście z i-podem.

No comments:

Post a Comment