Saturday 29 August 2020

zawód reporter

Chciałbym, choć to niemożliwe, tak na własny użytek, odtworzyć siebie z czasów, gdy miałem 14, 16, 18 lat. Nie pisałem wtedy pamiętnika, w ogóle miałem trudności z pisaniem, a szkoda. Po usunięciu rzeczy kompromitujących mielibyśmy obraz zupełnie innej osoby niż teraz. Mam te refleksje, bo jestem teraz (z okazji tej francy) na wsi, gdzie nie ma dobrego internetu i gdzie musiałem sięgnąć do najbardziej mrocznych czeluści mojego zewnętrznego twardego dysku i oglądam filmy w rodzaju Jaquesa Tati i Antonioniego. Zostały mi z mojej pirackiej fazy rozwoju. Jaques Tati, który w czasach dźwiękowych robił filmy w stylu niemych filmów Chaplina (nawet lepsze, bo z dźwiękiem), to ulubiony reżyser mojej mamy. Ciągle mówiła o „Wakacjach Pana Hulot”. A jak ja zrozumiałem „Play Time”? Dla Tati była to groźna wizja, wizja Francji zamerykanizowanej. Jego ukochany Paryż zaczyna znikać wśród nowo budowanych wieżowców. Co na to dwunastoletni Marek? Spacerując po kursie dżudo, na który wątłego Marka zapisała mamusia, w zagruzowanych jeszcze okolicach ulicy Przemysłowej (niedaleko szkoły patointeligentów, chwilowo online), myślałem sobie, wtedy w 1972 roku: „Czemu Warszawa nie jest tak wspaniała jak Paryż? Czemu nie ma w niej tak wystrzałowych wieżowców? Chciałbym, by i nas był tak nowoczesny port lotniczy. Świetnie to Pan Tati pokazał.” Zupełnie poważnie, zapewniam was. Albo oglądam teraz „Zawód reporter” Antonioniego o dziennikarzu wzorowanym na Ryszardzie Kapuścińskim (żart, ale może tak to wtedy odbierałem). Film jest, by powiedzieć to najkrócej, o lękach egzystencjalnych. Moje jedyne lęki egzystencjalne związane z tym filmem to były takie, że ja nigdy nie będę podróżował po Europie, a już na pewno nie po Afryce, jak Jack Nicholson, a już zdecydowanie na pewno nie w towarzystwie Marii Schneider, uosobienia marzeń seksualnych mojego pokolenia. Ja i Maria Schneider – dobre sobie! Może nawet bym się wtedy do tego nie przyznał, ale ze świata, który Antonioniemu wydawał się trochę po marksistowsku absurdalny, widziałem głównie blichtr. Siedzę tu w kartkowej, gierkowej Polsce, a życie przepływa gdzieś dalej. A dzisiaj patrzę na ten film bardziej z nostalgią i żal mi Marii Schneider. A co do Nicholsona, to dopóki nie doskoczę do internetu, to sobie nie przypomnę, czy żyje czy nie. Kałużyński Zygmunt kiedyś pisał, że inaczej postrzegano film Polańskiego „Noż w wodzie” w Polsce i za granicą. W Paryżu: w świat mieszczańskiej rutyny wkrada się chłopak-buntownik-kontestator, nie do końca belmondo. W Polsce: zupełnie normalny chłopak z akademika łapie na stopie auto i poznaje rodzinę partyjnego kacyka (bo kogo w Polsce w latach sześćdziesiątych stać było na prywatny jacht?). Oglądajcie Antonioniego! To taki włoski Zanussi, ale zadbał atrakcyjną scenerię tych swoich filozoficznych dyrdymałków. A kiedy wy teraz pojedziecie do Barcelony, Sewilli czy w ogóle do Andaluzji? Nawet na jeziora w ślad za Polańskim byłoby ciężko.

No comments:

Post a Comment