Friday 21 August 2020

Szewczyk Lutek z Powiśla

Szewczyk Lutek z Powiśla (stary wpis dedykowany socjalistom z krypolu) Jak dalej tak pójdzie, to wiele otwartych, zielonych przestrzeni pod warszawską skarpą zostanie wkrótce zabudowanych przez deweloperów. Piszę o Powiślu, gdzie mieszkam. Na szczęście wydaje się, że jedno miejsce jest zabezpieczone przed wszelkimi zmianami. Jest to klasztor szarytek wraz z przeogromnym ogrodem na wiślanej skarpie. O ile pamiętam, w latach sześćdziesiątych trochę go zmniejszono, by zrobić miejsce dla nowo powstającej ulicy Kruczkowskiego. Ale w obecnym ustroju chyba takie parcelacje nam nie grożą (Na starej grafice Vogla klasztor jest po lewej stronie obok prawie identycznie dzisiaj wyglądającej góry stołowej). W ogrodzie szarytek nie byłem nigdy, mimo że na Powiślu mieszkam pięćdziesiąt lat. Byłem ze swoją mamą ze dwa razy na terenie klasztoru (bo siostry szarytki kiedyś sprzedawały pomidory), ale w ogrodzie nie byłem nigdy. Nie żeby to był specjalnie tajemniczy ogród, bo wszystko widać jak na dłoni. Po prostu nikogo postronnego tam nie wpuszczają. Dzięki temu mamy wioskę w mieście. Jest jeszcze drugie takie miejsce, gdzie właściwie też długo nie byłem i dostałem się tam dosyć niedawno. Jest to Pałac Ostrogskich na Tamce, obecne Muzeum Chopina. I podobnie, jak w przypadku klasztoru szarytek, też nie jest to końca ścisłe. Bo za komuny co parę lat działała tam komisja wyborcza. Co parę lat ludzie chodzili do pałacu głosować. Ale poza sień nikogo nie wpuszczali. Ponieważ w Pałacu Ostrogskich tak naprawdę długo nie byłem, fascynował mnie duży murowany cokół, na którym (wraz z tarasem) znajdował się pałac. Takie bardzo wysokie podmurowanie, bardziej nadające się do zamku niż do pałacu. Było ono tym wyższe, im dalej szło się w dół Tamki. Tak wysoki mur musiał zwiastować głębokie lochy. I rzeczywiście, gdy Muzeum Chopina w końcu otworzono, każdy mógł się przekonać, jak bardzo są one rozległe, wielopoziomowe. (Doskonale je widać na starej grafice). Dlatego piwnica ta stała się scenerią jednej z najmądrzejszych polskich legend, która porusza dość ciekawe zagadnienia filozoficzne. Legenda opowiada o Lutku, warszawskim szewczyku ze Starówki, dobrym, ale jak to często w bajkach bywa, ubogim. Nie miał też szczególnie dobrych perspektyw, bo pracował u majstra za marne grosze. Zasłyszał kiedyś jednak opowieść, że w Pałacu między Tamką a Ordynacką jest w podziemiach jezioro, po którym pływa złota kaczka. Inni się z tego śmiali, ale Lutek postanowił potraktować to poważnie. Dzielny szewczyk wybrał się do Pałacu, zakradł się do lochów (oczywiście w noc świętojańską itd.) i zobaczył złotą kaczkę na środku rozległego jeziora. Gdy wybiła północ, kaczka zamieniła się w przecudna dziewczynę, która obiecała mu olbrzymi skarb, pod warunkiem, że przejdzie pewną próbę. Kaczka nie-kaczka da mu 100 dukatów, które Lutek będzie musiał wydać przez cały następny dzień. Ale był jeden bardzo ważny warunek. Może je wydać tylko na własne potrzeby. Jeżeli wyda na kogo innego, wszystko przepadło. A tak dostanie wielki skarb, jakiego nawet baron Rotszyld nie miał. Lutek zabrał się do roboty. Wziął kiesę z dukatami i zaczął wydawać. Obkupił się w garnitury, palta, poszedł do restauracji, gdzie jadł i pił,a potem chodził do różnych sklepów. Potem pojechał bryczką do Wilanowa i jeszcze wybrał się do teatru. Ale był już wieczór, a on może jedynie jedną trzecią wydał. Wracał więc do domu i zastanawiał się, co tu jeszcze może zrobić, a tu spotyka starego inwalidę wojennego z orderami na piersiach. Odruchowo dał mu resztę pieniędzy, myśląc że załatwił sprawę, ale dopiero wtedy przypomniał sobie o smallprincie swojego zadania. Pojawiła się kaczka-księżna: ze skarbu nici. Ale żeby się Lutek tym specjalnie zmartwił, trudno powiedzieć. Bo pamiętał też słowa inwalidy: „Nie dukat paniczu daje szczęście, tylko praca i zdrowie”. Ze zdrowiem, to chyba prawda, ale praca? Zapytajmy się teraz: „what went wrong”? Dlaczego Lutek tak się nie popisał. Dlaczego nie potrafił wydać 100 dukatów, sumy ewidentnie dużej, ale przecież nie nieskończonej. Myślę, że mogą tutaj wchodzić w grę trzy hipotezy. 1. Potrzeby ludzkie są ograniczone. Dość szybko napotykamy próg, przy którym nie wiemy, co zrobić z pieniędzmi. W sumie człowiek lubi posłuchać muzyki, przeczytać dobrą książkę, od czasu do czasu pojechać w ciekawe miejsce, mieć dom, to wszystko bardzo dużo kosztuje, może nawet tysiące i miliony, ale nie miliardy. Byłaby to wersja optymistyczna, bo pokazywałaby, że z czasem będziemy mogli zaspokoić wszelkie potrzeby ludzi, które można obsłużyć za pomocą pieniędzy. Z drugiej strony wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc konstatacja ta byłaby trochę naiwna. 2. Potrzeby ludzkie są nieograniczone, ale żyjąc na małych budżetach, przestajemy je sobie uświadamiać i nawet jeden dzień nie wystarczy, żeby sobie przypomnieć, czego właściwie chcemy. To trochę tak, jak jesteśmy bardzo zajęci, a potem nagle mamy bardzo dużo czasu, z którym nie wiemy co zrobić. Cyniczna interpretacja legendy byłaby taka, że Lutek na pewno by te pieniądze wydał, ale jeden dzień to trochę za mało. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale trzeba trochę podjeść, żeby nabrać apetytu. 3. Lutek był człowiekiem dobrym, więc nie było w nim chciwości. Gdybyśmy trafili na chciwego biedaka, ten by szybko coś wymyślił.To też byłaby wersja optymistyczna. Pieniądze korumpują, ale nie korumpują tak szybko. I może nie każdego. Naprawdę bardzo ważne jest, by być uczciwym. Cały czas o tej bajce myślę i czego nas właściwie ona uczy. poniedziałek, 05 sierpnia 2013 PS. Tekst jest stary. Wtedy, gdy to pisałem, byłem święcie przekonany, że kościół katolicki ma swoje wady, ale jego potęga gwarantuje to, że nikt Ogrodu Sióstr nie sprzeda i zawsze będziemy mieli tę łąkę na Powiślu. Teraz nie jestem taki pewien. Kościół teraz słabiutki, osłabiony aferami i atakowany przez wchodzące w życie nowe pokolenia, co kiedyś na przykład przewidywała Barbara Stanosz, choć wydawało się to fantastyką naukową. Na dodatek już po napisaniu tego tekstu poszła przez Powiśle plotka, że Siostry Szarytki chcą sprzedać część ogrodu. Wywołało to poruszenie i jacyś dziennikarze zaczęli chodzić do Siostry Ekonomki, by sprawdzać plotkę u źródła. Mam nadzieję, że to się nigdy nie stanie. Że Tajemniczy Ogród, pozostanie zawsze tajemniczym ogrodem. Na razie jedynym namacalnym dowodem, że coś się zmienia, jest małe boisko do piłki nożnej w północnej części ogrodu.

No comments:

Post a Comment