Thursday 27 August 2020

Roślina Gilgamesza

Roślina Gilgamesza (na zdjęciu) Jerzy Pelc kiedyś wrócił z kongresu filozoficznego i położył na biurku jakąś trawkę. Poprosił studentów, by podeszli do biurka i zadał pytanie: "Jak roślina kojarzy się wam najbardziej z filozofią?". Myślę, że profesor Bołtuć jak tu zajrzy, na pewno się nie obrazi, kiedy napiszę, że to on pierwszy krzyknął; cykuta. Cykuta (czyli hemlock) to trucizna, która musiał wypić Sokrates, kiedy skazano go za psucie młodzieży i propagowanie innych bogów niż uznaje państwo. Sam Pelc miał do młodzieży inny stosunek: "Jak nie będziecie się uczyć, to ja wam z tej cykuty przygotuję herbatkę". Arcyfilozoficzną rośliną nie powinna być jednak cykuta, lecz rośliną, której po świecie szukał Gilgamesz, Cykuta niosła śmierć, roślina Gilgamesza życie. Jest ona epitomią wszelkich paradoksów, które niesie ze sobą koncepcja nieśmiertelności. (Te dwa paragrafy dopisałem teraz, reszta ze starego blogu, którego fragmenty zamieszczam w wakacje). ........................................................................................ Pierwsza na świecie książka nie była wcale o miłości tylko przyjaźni, i to męskiej. Gilgamesz, król miasta Uruk, opłakuje śmierć swojego przyjaciela Enkidu, z którym najpierw walczył, a potem się pojednał i obaj stali się serdecznymi druhami. Gilgamesz ma odtąd jedną obsesję. Chce stać się nieśmiertelny. Odwiedza Ut Napisztima, któremu bogowie pozwolili przetrwać potop i w drodze zupełnego wyjątku uczynili go (wraz z żoną) nieśmiertelnymi. Również i Ut Napisztim daje Gilgameszowi wyjątkowy prezent. Na odjezdne mówi mu bowiem, że na dnie morza można znaleźć roślinę (typu kolcowoju – boxthorn), która nawet starcowi przywróci młodość. Gilgamesz przywiązuje kamienie do stóp, by jak nurek mógł chodzić po dnie, znajduje roślinę i zabiera ją ze sobą. Recepturę Ut Napisztima sprawdzi, gdy wróci do Uruk i pozyska do eksperymentów jakiegoś staruszka. Niestety, gdy Gilgamesz zażywa kąpieli, roślinę zjada mu wąż morski. Gilgamesz nigdy nie dowie się, czy człowiek może być nieśmiertelny. Ale czy Gilgamesz byłby szczęśliwy, gdyby uzyskał nieśmiertelność. I jaka byłaby to nieśmiertelność? Wydaje mi się, że z czysto pojęciowego punktu widzenia mamy do czynienia z dwoma rodzajami nieśmiertelności. NAPRAWIALNOŚĆ (nieśmiertelność typu pierwszego) Dlaczego ludzie umierają? Jednym z powodów jest to, że zużywają się ich ciała. Każdego z nas prędzej czy później dopadnie jakiś rak, zawał lub jeszcze co innego. Nauka – normalnie tak optymistyczna – niewiele nam tu obiecuje. Może jest za skromna, bo skoro człowiek jako gatunek ma przed sobą może miliony lat (a za sobą może kilkadziesiąt tysięcy), to kto wie, co można jeszcze osiągnąć. I jaka może być wtedy fizyka teoretyczna, medycyna i inne nauki? Może będą oparte na zupełnie innych zasadach niż teraz. I być może kiedyś będą nas naprawiać, jak dzisiaj przedmioty mechaniczne. Jak jedna część się popsuje, to pójdą do magazynu, przyniosą i wymienią. I będziemy żyli dalej. Teoretycznie, nie będzie żadnego powodu, byśmy nie trwali wiecznie. NIESKOŃCZONA PRZEŻYWALNOŚĆ (nieśmiertelność typu drugiego). Ale tutaj zacznie się problem. To, że teoretycznie będziemy mogli trwać wiecznie, to nie znaczy, że będziemy. Możemy się naprawiać i wymieniać w sobie części, by uniknąć śmierci, ale załatwi nas każdy większy fizyczny wypadek. Może spalenie się rakiety, w której będziemy lecieć, może wybuch sąsiadującej z naszą planetą gwiazdy. Jeżeli będziemy zawsze naprawialni, to zmieni się całkowicie nasza psychologia. Teraz śmierć, nawet tę zupełnie niepotrzebną, w wypadku samochodowym, przyjmujemy tyleż z bólem co rezygnacja. Ale otrzymawszy dar potencjalnie nieskończonego życia będziemy je cenić dużo bardziej niż teraz, kiedy wiemy na pewno, że nie zawsze będziemy żywi. Być może będziemy cierpieć na różne lęki. Będziemy się na przykład bali wyruszyć w podróż międzyplanetarną, by nie ulec spaleniu, albo czekać z niepokojem na zapowiedzianą przez uczonych katastrofę kosmiczną odległa o miliony lat. Jeśli ona nas nie załatwi, to załatwi nas śmierć cieplna kosmosu, po której nic podobno nie będzie się ruszać, a więc i życie będzie niemożliwe. Nieśmiertelność pierwszego rodzaju byłaby wielkim osiągnięciem nauki i czymś bardzo dobrym, bo dobrze jest żyć dużo dłużej niż teraz żyjemy. Ale tą nieśmiertelnością cieszy się wiele przedmiotów nieożywionych, nawet zegar z kukułką. Tylko ludzie i inna materia ożywiona jej nie mają (może poza bakteriami i wirusami). Ale nieśmiertelność drugiego rodzaju (przy rygorystycznych wymaganiach) jest raczej niemożliwa. Wszystko w przyrodzie ma swój koniec. Nawet gdyby wąż nie zjadł Gilgameszowi kolcowoju, to Gilgamesz nadal drżałby o przyjaciół (także Enkidu, gdyby został wskrzeszony). Może nawet bardziej, bo dłużej by się przyzwyczajał do ich obecności, i na pewno też dłużej by cierpiał z powodu ich nierychłej, ale raczej pewnej śmierci. W świecie nieśmiertelności typu pierwszego samobójstwa chyba nie byłyby wykluczone. Może zatem nie warto nawet marzyć o nieśmiertelności. W podkaście „Philosophy Talk” w dyskusji o nieśmiertelności pada teza, że tragedią może być niekoniecznie to, że nie jest nam dane wystarczająco dużo życia, ale to, że chcemy go coraz więcej i więcej, i że w pewien sposób pragnienie to mniej pozwala się cieszyć czasem, który mamy do dyspozycji. Może nad tym warto by popracować. Cel wydaje się trudny, ale i tak łatwiejszy niż realizacja dążenia do nieśmiertelności, która mogłaby się dla nas okazać wielkim zawodem. poniedziałek, 24 września 2012

No comments:

Post a Comment